Nigdy nie byłam normalna nastolatka, której problemem jest jakiś chpolak. Moim problemem była samotność w otoczeniu ludzi. Moim problemem były niesłyszspne krzyki i wolania o pomoc. Byłam wrecz niewidzialna w tłumie. Moglam robic to co zywnie mi się podobało. Nie chciałam jednak tego. Wolalam pozostać anonimowa ze swoimi problemami. Chciałam krzyczeć szeptem i odejść niezauważalnie. Bez rozgłosu. Pogrzeb z trumną, bez ludzi. Niekiedy czułam się tak. Zostawalam sama. Ja byłam trupem w trumnie. Księdzem była zyletka, która z każda sekunda przybliżala mnie ku ziemi. Jedną nogą w grobie, jak to mówią. Kropelki krwi wypływały z moich poranionych ramion. To jjednak nie ratowało. Było zapelnieniem pustki. Zakrycie niewidzialnego bólu tym widocznym. Każda kreską była rozmowa, której potrzebowalam. Samotna w tlumie. Krzyczaca szeptem. Blaganie o pomoc. Musiałam z tymskończyć. Wyjść na prosta. możesz być tym, który zmieni wszystko. Wystarczy podejść. Zaufam ci. Powiedz choć jedno słowo, może nnawet przytul. Pokaz, że świat też potrafi być piękny. Dostrzeż mój głos wśród całego zamieszania. Usłysz mój krzyk. Ocalał mnie. Wierzę w to, że kiedyś cie odnajde, tylko to mi pozostaje. Chce usumach zyletke z mojego życia i zastąpić ja tobą. Czekam. Uratuj mnie.
sobota, 30 listopada 2013
Uratuj.
Spowijalam sie w ciemnej otchłani mojej głowy. To mnie zabijało. Było niczym prześladująca mnie samotność. Towarzyszyło całe życie i niszczylo od środka. Krótko mówiąc zabijało.
czwartek, 14 listopada 2013
Stąpam.
Widzę was.
Stąpam i widzę was.
Siedzicie pochyleni.
Płaczecie.
Nie rozumiem przyczyny.
To tylko ja.
Moje prawie martwe ciało.
Śpiączka zabierała mnie tam.
Na ten drugi świat.
Stąpam i widzę was.
Zaciskacie pięści.
Walczycie ze sobą.
Stąpam i walczę.
Widzę walkę o życie.
Wy nie możecie nic zrobić.
Ja stąpam.
Dryfuję.
Nie wiem czy wrócić
i cierpieć przez życie.
Czy odejść i zostawić was
cierpiących, z niczym.
Płaczecie, stąpam.
Następuje cisza.
Wracam, otwieram oczy.
Wygraliście.
Dla was przecierpię życie.
Stąpam i widzę was.
Siedzicie pochyleni.
Płaczecie.
Nie rozumiem przyczyny.
To tylko ja.
Moje prawie martwe ciało.
Śpiączka zabierała mnie tam.
Na ten drugi świat.
Stąpam i widzę was.
Zaciskacie pięści.
Walczycie ze sobą.
Stąpam i walczę.
Widzę walkę o życie.
Wy nie możecie nic zrobić.
Ja stąpam.
Dryfuję.
Nie wiem czy wrócić
i cierpieć przez życie.
Czy odejść i zostawić was
cierpiących, z niczym.
Płaczecie, stąpam.
Następuje cisza.
Wracam, otwieram oczy.
Wygraliście.
Dla was przecierpię życie.
środa, 13 listopada 2013
Czarna róża.
I znów kłamię.
Znów udaję szczęście.
Czarna róża.
Więdnie jak ja.
'Zostań' słyszysz.
'Bądź piękna jak zawsze.
Bądź sobą jak zawsze'.
Ale nie umiem.
Ale nie chcę.
Jestem pusta w środku.
Więdnę.
Odchodzę.
Kochanie, widzisz?
Jestem jak ona.
Czarna róża.
Piękna, ale szybko umieram.
Znów udaję szczęście.
Czarna róża.
Więdnie jak ja.
'Zostań' słyszysz.
'Bądź piękna jak zawsze.
Bądź sobą jak zawsze'.
Ale nie umiem.
Ale nie chcę.
Jestem pusta w środku.
Więdnę.
Odchodzę.
Kochanie, widzisz?
Jestem jak ona.
Czarna róża.
Piękna, ale szybko umieram.
sobota, 2 listopada 2013
Monotonia.
Monotonia. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję, nakładam sztuczny uśmiech. Wykonuję normalne poranne czynności i udaję szczęście. Jem śniadanie. Idę się go pozbyć. Nie wiem w sumie po co je jem. Nie lubię jeść. Robię to tylko z przymusu. W końcu mam być idealna. Zdrowo się odżywiam, ćwiczę. Nie. Nie. Nie, nie nie i jeszcze raz nie. Nienawidzę tego co robię, ale nie umiem przestać. Jem, wymiotuję, uśmiecham się, jem i znów wymiotuję. Powinnam z tym walczyć. Łatwo mówić. Z otaczającym światem nie dało się walczyć. On przytłaczał. Raniłam. Byłam raniona. Jadłam, bo było źle. Wymiotowałam, bo za dużo zjadłam. Potem żałowałam tego i znów jadłam. W końcu stało się to nałogiem. Nie umiałam się tego pozbyć. Monotonia. Mama płakała. Tata krzyczał. Ja wymiotowałam. Z każdym dniem wyglądałam coraz gorzej. Ciało wyniszczone kwasem. Blada skóra. Prześwitujące kości. Mogłam policzyć każde żebro, każdą kość. Skóra była wręcz przezroczysta. Dźwięk spłukiwanych wymiocin był najczęściej słyszalnym dźwiękiem. W końcu przestałam jeść. Mama płakała więcej. Tata nie wytrzymywał. Kazał mi być normalną. Wmuszał jedzenie. Twierdził, że to dla mojego dobra, ale nie mogłam tak. Przestałam w ogóle jeść. Potem nie wytrzymałam. Zjadłam i zwymiotowałam. Monotonia. Brak normalnego życia. Pustka. Ból. Musiałam z tym skończyć. Musiałam pozbyć się tego nałogu. Powtarzałam, że ten raz będzie tym ostatnim. Tsaaaaa. Płakałam. Byłam wszystkiego świadoma. Nie umiałam jednak nic zmienić. Rodzice przestawali się mną interesować. To chyba zabolało najbardziej. Coś mi powiedziało, że to ten moment. Moment, by z tym skończyć. Potrzebowałam miłości. Teraz. Byłam tylko skóra i kośćmi. Brakowało we mnie człowieczeństwa. Brakowało we mnie duszy. Brakowało miłości. Opadałam z sił na muszle klozetową. Przełknęłam ślinę. Nie zrobiłam tego. Nie zwymiotowałam. Czułam się dziwnie. Dom otaczała cisza wyczekiwania. Wstałam. Podeszłam do rodziców. Powiedziałam, że ich kocham. Powiedziałam, że to koniec. Opadłam w ich ramiona. Tak, to koniec.
Subskrybuj:
Posty (Atom)