Idę lasem. Drzewa. Cisza. Spokój. Jestem sama. Sama
jak palec. Sama. Samotna. Zaczynam biec. Krzyczeć. Nikt mnie nie słyszy.
Dalej biegnę. Tracę równowagę. Nikt mnie nie podnosi. Samotność. Nikt
mnie nie słyszy. Samotność. Płaczę. To ja doprowadziłam się do tego stanu. To ja zniszczyłam to wszystko. Moim fałszem. Moją dwulicowością. Byłam nikim.
Sprawiłam, że odeszli ci, których tak naprawdę potrzebuję. Straciłam
ich. Może sama odeszłam? Życie mnie zmieniło. Nie umiałam ufać. Nie
umiałam kochać. Bałam się i to mną kierowało. Strach. Strach przed
ludźmi. Strach przed tym kim się stałam.
Na moich skostniałych z zimna palcach poczułam łzy. W
końcu opadły. Nie wiedząc w sumie po co to robię, krzyczałam. To dawało
niewyjaśnione ukojenie. Ból wewnętrzny zamierał. Byłam krzykiem. On
wypełniał całą mnie. Płakałam i krzyczałam. Opadłam z sił. Leżałam
szlochając. Zapadający zmrok. Jutro będzie dzień. Ten fakt bolał
najbardziej. Wstałam. Oparłam się o drzewo. Otarłam krwawiące dłonie.
Zaczęłam iść dalej. Chciałam odejść jak najdalej od chorej
rzeczywistości. Gdy nadejdzie jutro, mnie nie będzie. Nie spotkam tych,
których co dzień mijam. Nie będę czuła bólu. Nie było nikogo, dla kogo mogłabym zostać. Szłam
dalej potykając się. Las z każdej strony był taki sam. Nie czułam
strachu. Czułam desperację. Wyjść jej na spotkanie. Trafiłam na jakąś
drogę. Szłam nią i czekałam na upragniony koniec. Nie udało się.
Zostałam. Nie wpadłam pod żadną ciężarówkę. Nie zabiło mnie zwierze.
Zabiła mnie samotność we własnym mieszkaniu. Tam zostawiłam za sobą
ślad, w postaci krwi. Nic więcej. Dla nikogo. Samotność.
Poruszające :) W.
OdpowiedzUsuń