niedziela, 15 grudnia 2013

Psychiatryk.

Musiałam. Musiałam tam wejść. Przekraczając próg czułam praktycznie wszystko. Widziałam praktycznie wszystko. Szeptem w mojej głowie przypominały historię, opowieść tych, którzy tu byli. Moją opowiesc. Była niczym z horrorów. Ciało zaciągnięte siłą do pokoju bez okien i klamek. Rysunki na ścianach. Krew na podłodze. Zadrapania na materacu. Słyszałam szepty. Słyszałam ich głosy. Malunek szatana i mój niemy krzyk. Euforia. Drapalam ściany, krew splywala po moich palcach. Pragnęłam tylko stąd odejść. Ich umysł mnie przerażał. Ja starałam sie częścią tego poranionego świata. Mój wizerunek przytlaczal. Wzbudzał litość, ale nie u nich. Zabrali mnie. Ciągnęli bezwladne ciało pragnące śmierci. Znów złapałam ściany. Nagle biała sala. Pasy. Igły. Upragniony sen. Dom. Uciekłam, a może mnie zabrali? Nie wiem.
Teraz wróciłam. Tego co było już nie ma. Był tylko budynek. Budynek i umierające dusze. Krążyłam po psychiatryku. Sama. Widziałam wszystko jak wtedy. Ślady paznokci na ścianach idealnie dopasowane do moich palców. Zaschniete struzki krwi. Wspomnienia uderzyły niczym młotem. Mimo to brnelam dalej. Widziałam innych ludzi. Dosłownie. Ich martwe ciała leżące bezwladnie na łóżkach. Bez miłości. Chorzy nie mogli być kochani. Nigdy. Nigdy nie dostaliśmy tej miłości, która była nam potrzebna. To nas niszczyło. Krzyki, płacz. Pustka w oczach. Szlam dalej. Mój pokój. Taki jaki był kiedyś. Miałam go. Poziom -1. Kaplica. Poziom -2. Kostnica. Ciała ludzi poukładane w sterty, niektóre w workach, inne rzucone i zapomniane. Ujrzałam siebie. Byłam jedną z nich. Umarlismy. Lezelismy porzuceni. Lustro. Jego skrawek. Moje odbicie. Blada skóra. Zyletka w dłoni. Uciekłam.

1 komentarz: