środa, 16 kwietnia 2014

Papieros.

4 rano. Z roztargnieniem zapaliłam papierosa. Dworzec nie przypominał wcale tej zabieganej przez ludzi meliny, gdzie na każdym kroku spotykasz pijaka lub "kobiety lekkich obyczajów" z zamiarem zarobienia pieniędzy jak to mawiał mój tata. Tak. Tata. Zanim zmarł. A potem zaczęła pić. I poznała jakiegoś bogatego dupka. A ja zaczęłam palić. Uciekłam z domu. Nie potrafiłam z nią siedzieć pod jednym dachem. Nie z nią, gdy wiedziałam, jak spędza dnie. Wolałam dworzec i tą jego magiczną atmosferę. Był taki jak zawsze, ale pusty. To była jego magia. Nie było nic. Nie było ludzi. Nie było hałasu. Nie było świata. Byłam tylko ja i papieros. Byłam w swoim świecie. W świecie bez problemów i patologii w domu. Byłam człowiekiem bez nikogo. Byłam sama. Byłam jakby wwytworem ludzkiej wyobraźni, bo byłam zaledwie ciałem, które musiało stawiać kroki do sklepu po paczkę tanich fajek za 10 złotych... Żyłam w śmieszny sposób. Nie było mnie w domu na noc. Mama dawała mi pieniądze doskonale wiedząc na co je wydam, ale zaślepiona tym gnojkiem nie widziała jak bliska byłam śmierci. Brak mi ojca. Mojego oczka w głowie. Ja też byłam jego oczkiem. Jedną połową ciała byłam z nim, a moje ciało w nadziei niszczyło się od środka, że kiedyś umrę. Wyrzuciłam peta od wypalonej fajki. Wzięłam kolejną. Nic tak nie koiło jak ten gryzący dym w płucach. Dym zatonął w porannej mgle. A ja zeszłam tak nagle na pierwszy tor i tak jakoś wpadłam pod pociąg biorąc ostatniego bucha w płuca anorektycznego ciała.

4 komentarze: