-Twoja wizja własnej śmierci?- Padło z ust psychologa. Wiele razy mu o niej opowiadałam, ale za każdym razem była inna.
-Bardzo prosta. Garść tabletek, śpiączka, płukanie żołądka. Porażka. Zawsze tak było, że gdy gotowa byłam odejść, to coś mi nie pozwalało. Wielu, by się cieszyło z odzyskanej szansy, ja nie umiałam. Każda kolejna próba niszczyła mnie coraz bardziej, coraz bardziej chciałam zniknąć. Byłam tchórzem, bałam się życia, chciałam odejść i sprawić, że byli by szczęśliwi. Pragnęłam śmierci, ale zawsze kończy się to przegraną. Tak naprawdę niezależnie od tego, czy żyję, czy jednak bym umarła, to i tak jestem tchórzem. Bałam się życia, jak i śmierci. Chciałam tego, ale każda próba pokazywała jak cenne jest życie, potem nachodziła fala problemów i po raz kolejny pokazywałam jak bardzo się boję. Niekiedy jednak widzę wygraną. Własną śmierć. Setki ludzi, którzy przyszli tylko z przymusu, płaczących rodziców, ludzi którzy uważali się za moich przyjaciół. Widzę jak udają, bo tak naprawdę jestem niekochana.
"Setki ludzi, którzy przyszli tylko z przymusu, płaczących rodziców, ludzi którzy uważali się za moich przyjaciół. Widzę jak udają, bo tak naprawdę jestem niekochana."- podejrzewam że tak jest u każdego. Tak na prawdę płacze tylko rodzina a znajomi mają cie po prostu w dupie.
OdpowiedzUsuńA rodzina płacze bo tak wypada W.
Usuń