Rozbite lustro
Nóż w sercu
Nóż w drewnie
Zapłakane oczy
I... I...
Nóż precinajacy krtań
Nóż przy nadgarstku
Krew na ścianach
Krew w umyśle
I KRZYYYYK!
I SYK
I ŚPIEW ANIOŁA!
Błagam.
Nóż w sercu.
Anioł płacze
Z jego ust wydobywa się jęk
Jego twarz zmienia się
W oblicze umierającego demona
Wydrapuje oczy
Lustro znika
Nie ma noża.
Jest tylko ciemność.
I martwe oblicze boga śmierci.
niedziela, 5 października 2014
sobota, 26 lipca 2014
3.
Co byś zrobił na moim miejscu widząc jak opuszcza cię całe szczęście? Nie chcesz żyć. To widać. A potem patrzysz na ludzi obwiniając się za ich smutek, bo to właśnie przez ciebie jest im źle. Chcesz im zejść z drogi. Mogą cię niszczyć, nienawidzić. Ale i tak wolisz ich szczęścia niż swojego, bo ty go nie odzyskasz. Będzie tylko gorzej.
niedziela, 13 lipca 2014
2.
Zrozumiałam, że nie umarłam od tak. Umarłam, bo świat okazał się szarym ludzkim demonem. Ludzie byli mordercami. Ja byłam bezbronnym stworzeniem, które powoli znikało... Nie, ja nie umarłam. Ja odeszłam dla triumfu ludzi, którzy pragnęli mnie zabić.
1..
Od dziś piszę pojedyncze zdania i będę je oznaczać liczbami.
-Czym jest dla ciebie miłość?
Spojrzałam na nią zza zapłakanych i piekących oczu. Przymrużyłam oczy i odparłam niskim głosem:
-Miłość to pieprzone schorzenie, które zabiera ludziom zdolność racjonalnego myślenia.
-Czym jest dla ciebie miłość?
Spojrzałam na nią zza zapłakanych i piekących oczu. Przymrużyłam oczy i odparłam niskim głosem:
-Miłość to pieprzone schorzenie, które zabiera ludziom zdolność racjonalnego myślenia.
Cisza.
Cisza.
Aż rozsadza głowę.
Agonia niemego dźwięku
obija mi się między
jedną skronią,
a drugą.
Słyszę syk.
To wąż, który oplata mi nogi.
To pająki, które stąpają
po moich dłoniach.
To ostrze noża
przecinające skórę.
Cichy morderca wsłuchany
w dźwięk rozcinanej skóry.
To strach w ciszy i krzyku,
którego nie słychać.
To ciemność, z której
wychodzi żywy koszmar.
To pusty pokój.
Bez wyjścia.
Aż rozsadza głowę.
Agonia niemego dźwięku
obija mi się między
jedną skronią,
a drugą.
Słyszę syk.
To wąż, który oplata mi nogi.
To pająki, które stąpają
po moich dłoniach.
To ostrze noża
przecinające skórę.
Cichy morderca wsłuchany
w dźwięk rozcinanej skóry.
To strach w ciszy i krzyku,
którego nie słychać.
To ciemność, z której
wychodzi żywy koszmar.
To pusty pokój.
Bez wyjścia.
środa, 28 maja 2014
Szept.
Pokaż mi krew.
Pokaż mi powód by żyć.
Płomienie zataczaja koła wokół mysli.
Krzyczą.
Wierzgają.
Euforycznie tańczą powoli nas zabijając.
Ogień.
Niebo zamiera w szkarłacie krwi.
I tańczy obsypując nas deszczem łez.
Szepce.
Wyszeptuje krzyk.
Upada ze szczytu szukjąc pytania,
na które dawno zna odpowiedź.
Szepce, by tańczyć w krwi.
Szkarłat.
Ogień.
Krew.
Umiera.
Tańczy.
Euforyccznie, łapiąc wdech.
Szuka powodu, by żyć.
Pokaż mi powód by żyć.
Płomienie zataczaja koła wokół mysli.
Krzyczą.
Wierzgają.
Euforycznie tańczą powoli nas zabijając.
Ogień.
Niebo zamiera w szkarłacie krwi.
I tańczy obsypując nas deszczem łez.
Szepce.
Wyszeptuje krzyk.
Upada ze szczytu szukjąc pytania,
na które dawno zna odpowiedź.
Szepce, by tańczyć w krwi.
Szkarłat.
Ogień.
Krew.
Umiera.
Tańczy.
Euforyccznie, łapiąc wdech.
Szuka powodu, by żyć.
Zimno.
Czuję chłód ciała.
Zimne powietrze w głębi żył.
Tak boli.
Tak zimno.
Tak rani.
Tak cierpi.
Tak... Tak twarde skamieniałe serce.
Tak twarde, silne ramiona.
Tak chłodno.
Tak bije mocno.
Tak kłuje.
Tak rani.
Zimno mi.
Proszę, czytaj mi z ust.
Czytaj niewypowiedziane nadzieje.
Nie kłuj.
Nie przecinaj.
Tak... Zimno.
Zimne powietrze w głębi żył.
Tak boli.
Tak zimno.
Tak rani.
Tak cierpi.
Tak... Tak twarde skamieniałe serce.
Tak twarde, silne ramiona.
Tak chłodno.
Tak bije mocno.
Tak kłuje.
Tak rani.
Zimno mi.
Proszę, czytaj mi z ust.
Czytaj niewypowiedziane nadzieje.
Nie kłuj.
Nie przecinaj.
Tak... Zimno.
wtorek, 13 maja 2014
Kłamstwo.
Ja tak dalej nie mogę. Zabija mnie powietrze. Czuję jak mnie dusi. Czuję jak jestem zbędna. Czuję jak zabieram innym tlen. Tego nie da się wytłumaczyć. Zabijam się samoistnie. Brak mi ludzi. Brak mi rozmów. Brak mi kontaktu z kimkolwiek kto jest w stanie przywrócić mi życie dotykiem. Nie słowem. Słowa to kłamstwa zalewające nasze głowy. Kłamstwa naznaczające piętno naszego życia. Słowa przeszywają nas niczym lód nasze delikatne ciała. Każde kłamstwo jest potworem mieszkającym w naszych głowach. Każdy potwór jest człowiekiem, który kiedykolwiek nas zranił. Każdy z nich wraca, by doszczętnie nas zniszczyć. Słowem. Żyjemy w piekle na ziemi błagając niebieskie dusze o przebaczenie za nasze kłamstwa, błędy, naiwność wobec świata. Błagamy o dar życia pytając dlaczego? Co zrobiłem? Nikt nie wie, że ma na sumieniu śmierć człowieka. Wszystko dzieje się nieoczekiwanie. Gdy wśród kłamstw ujawnisz prawdę możesz być pewny, że to zabije z podwójną siłą. Zabijamy przez to samych siebie. Każda zraniona przez nas osoba może być kolejną, której nagrobek będziesz musiał ujrzeć za zaledwie kilka dni. Do tego doprowadza samotność. Pragnienie zrozumienia wśród ludzi kończy się podwójną śmiercią. Umierasz i ożywasz dalej będąc martwym. Dalej jesteś sam, bo tamtej osoby już nie ma. Umarła śmiercią jakiej ty pragniesz, ale skazany na męki dalej musisz żyć. Tak jest właśnie ze mną. Płacę karę za śmierć dalej żyjąc. Choć umieram. I ranię. Zabieram w płuca resztki tlenu. Ostatni oddech. Ostatnie kłamstwo. Twarz ostatniego potwora przed oczami. Zabiłam. Znowu.
sobota, 19 kwietnia 2014
Głos.
Zamknięta w czterech ścianach. Słyszę głosy. Schi-zo-fre-nia. Schi-zo. Fre-nia. Jesteś okropna. Jesteś potworem. Jesteś zwierciadłem ludzkich nieszczęść. Siedzę w pokoju. Taki znajomy, ale nie wiem gdzie jestem. Widzę ludzi. Potem ich nie ma. Potem znów są. Ubrani w białe fartuchy przypominają zmarłych. Blade twarze z nienawiścią w oczach. Krzyczę. Znów to słyszę. Jesteś potworem. Śmiech. Przeraźliwy śmiech dziecka przeradzający się w krzyk demona. Widzę to. Płonę. Ogień pochłania moje ciało. Krzyczę. Moje palce skostniały z zimna. Płakałam nad szklanym blatem, w którym widziałam własne odbicie. Wypalone krwawymi łzami oczy patrzyły na mnie. Głosy widzą strach. Bo boisz się. Zauważają to w oczach. W pustych oczodołach pełnych nienawiści do świata. Wybiegam w nieznane. Zapominam co się dzieje. Zapominam co się działo. Głosy każą mi paść przed rządzami niewidzialnego diabła, który kazał mi paść przed jego martwym obliczem. Schi-zo. Fre-nia. Mieszałam fikcję z prawdą. Malowałam krwią obrazy. Podobizna człowieka na krzyżu, który cierpi za nic. Pochłania mnie ciemność. Zamykam na chwilę oczy. Wypełnia mnie znów ten przerażający dziecięcy śmiech. Biegam po labiryncie korytarzy. Dookoła mnie są lustra. Wbiegam w jedno z nich. Łamię je na tysiące kawałków, a sama nie czuję bólu. Usłyszałam szept. Umarłaś...
środa, 16 kwietnia 2014
Papieros.
4 rano. Z roztargnieniem zapaliłam papierosa. Dworzec nie przypominał wcale tej zabieganej przez ludzi meliny, gdzie na każdym kroku spotykasz pijaka lub "kobiety lekkich obyczajów" z zamiarem zarobienia pieniędzy jak to mawiał mój tata. Tak. Tata. Zanim zmarł. A potem zaczęła pić. I poznała jakiegoś bogatego dupka. A ja zaczęłam palić. Uciekłam z domu. Nie potrafiłam z nią siedzieć pod jednym dachem. Nie z nią, gdy wiedziałam, jak spędza dnie. Wolałam dworzec i tą jego magiczną atmosferę. Był taki jak zawsze, ale pusty. To była jego magia. Nie było nic. Nie było ludzi. Nie było hałasu. Nie było świata. Byłam tylko ja i papieros. Byłam w swoim świecie. W świecie bez problemów i patologii w domu. Byłam człowiekiem bez nikogo. Byłam sama. Byłam jakby wwytworem ludzkiej wyobraźni, bo byłam zaledwie ciałem, które musiało stawiać kroki do sklepu po paczkę tanich fajek za 10 złotych... Żyłam w śmieszny sposób. Nie było mnie w domu na noc. Mama dawała mi pieniądze doskonale wiedząc na co je wydam, ale zaślepiona tym gnojkiem nie widziała jak bliska byłam śmierci. Brak mi ojca. Mojego oczka w głowie. Ja też byłam jego oczkiem. Jedną połową ciała byłam z nim, a moje ciało w nadziei niszczyło się od środka, że kiedyś umrę. Wyrzuciłam peta od wypalonej fajki. Wzięłam kolejną. Nic tak nie koiło jak ten gryzący dym w płucach. Dym zatonął w porannej mgle. A ja zeszłam tak nagle na pierwszy tor i tak jakoś wpadłam pod pociąg biorąc ostatniego bucha w płuca anorektycznego ciała.
wtorek, 25 marca 2014
Strzał.
Strzał
I świata nie ma.
I ciemność.
Zamykam się w pudełku.
Z niewidzialnych ścian.
Jak mim, który nie umie wyjść.
Otacza mnie szklana przepaść.
Boję się iść, bo boję się spaść.
W nicość.
Postrzelone serce krwawi.
Nie chce wyjść.
Z pudełka.
Z ciemności.
I świata nie ma.
I ciemność.
Zamykam się w pudełku.
Z niewidzialnych ścian.
Jak mim, który nie umie wyjść.
Otacza mnie szklana przepaść.
Boję się iść, bo boję się spaść.
W nicość.
Postrzelone serce krwawi.
Nie chce wyjść.
Z pudełka.
Z ciemności.
wtorek, 18 marca 2014
Ktoś.
Hej! Ty ktosiu po drugiej stronie monitora. Nie rań mnie, bo nie wiesz kim jestem i nie wiesz jak to boli. Nie wiesz jak wygląda moje życie. Nie wiesz ile blizn noszę na skórze. Nie wiesz jakie rany posiada moja dusza. Nie wiesz nic. Zauważyłeś tylko, że jestem inna. A może ci przeszkadzam? Może dostałam coś czego ty nie masz? Zdajesz sobie sprawę co musiałam zrobić by to zdobyć? Ile musiałam przejść, by mieć choć odrobinę szczęścia? Szczerze? Chętnie ci je oddam, ale chciwość je udławi. Nie, ja nie życzę ci źle. Tylko czuję ból. Taki śmieszny. Staram się uszczęśliwiać innych, a mimo to i tak mam nóż w plecach. Nienawidzą mnie. Znam jego wyjście. Albo dwa. Zobacz jak się czuję i zrozum jak to jest albo mnie dobij. Tak, dobij mnie. Weź sobie moje szczęście. Pozbądź się mnie. Przecież i tak cierpię, więc co za różnica. I tak mnie każdy nienawidzi. I tak stałam się przez ciebie nikim.
Marzenia.
Nasze marzenia pozostaną marzeniami.
Świt szarego dnia
Budzi posępnych ludzi
Do ich monotonnego życia
Marzenia. Pamiętasz o nich?
Pamiętasz, jak jeszcze wczoraj
budziło cię słońce,
a nie czarna kawa?
Jak krążyłeś nieznanymi ścieżkami,
a nie drogą z domu do pracy, z pracy do domu?
Już nie masz marzeń.
Tęskny głos w twojej głowie
mówi ci walcz. Walcz o marzenia.
Nie w tej monotonii.
W prawdziwym życiu.
Ale... Nasze marzenia
I tak pozostaną tylko marzeniami.
Świt szarego dnia
Budzi posępnych ludzi
Do ich monotonnego życia
Marzenia. Pamiętasz o nich?
Pamiętasz, jak jeszcze wczoraj
budziło cię słońce,
a nie czarna kawa?
Jak krążyłeś nieznanymi ścieżkami,
a nie drogą z domu do pracy, z pracy do domu?
Już nie masz marzeń.
Tęskny głos w twojej głowie
mówi ci walcz. Walcz o marzenia.
Nie w tej monotonii.
W prawdziwym życiu.
Ale... Nasze marzenia
I tak pozostaną tylko marzeniami.
środa, 26 lutego 2014
Myśli.
Czasami myśli mnie zabijają. A cisza? Cisza to jakaś cholerna oaza, której tak nienawidzę. Jest coś. Za chwilę tego nie ma. Widzisz ciemność, a to nagle uderza. Zalewa całe ciało. Burzy spokój. Zamartwia duszę. Zabija. Nie jesteś w stanie nic zrobić. Tylko umierasz. Patrzysz przed siebie i widzisz ciemność. Szukasz tak tęsknie światła. Świeczki. Latarki. Żarówki. Jakieś lampy naftowej tak dawno zapomnianej przez ludzi dookoła. Gdy inni nie wiedzą co to, ty wiesz. Wiesz, ale i tak boli świadomość, że pragniesz czegoś tak rzadkiego, że tego nie otrzymasz. Żarówka? Prąd. Świeczka? Wypali się. Jak myśli. Jak uczucia. Jak bezsensowne nadzieje. Jak marzenia. Powiedz mi, masz marzenia? Masz, i to wiele. Boisz się tylko ich dokonać idąc za tłumem. Proszę, przestań. To. Zabija. To. Niszczy. Myśli, że będzie źle. Myśli, że nigdy się nie ułoży. Myśli, że jesteś zbędna i tak naprawdę nikt cię nie chce. Wiesz, ja czuję to samo. Też mnie tu nie powinno być. A jednak jestem. Ale umieram. I umrę. Tłum mnie zabije. Zabije mnie cisza. Zabije mnie pesymizm. Zabije mnie samotność. Zabije mnie krzyk. Zabije spokój. Zabije chaos. Zabiją myśli. A teraz spójrz skarbie. Widzisz pesymizm. Widzisz człowieka. Widzisz jego oczy. A w nich co widzisz? Chaos. Euforię. Ból. Smutek. Nadzieję. Co w nich jeszcze znajdziesz? Tak. To tęsknota. Tęsknota za beztroskim światem bez zmartwień i uczucia zagubienia. Gubi się w myślach. Gubi się w sobie. Gubi się krocząc przed siebie tak doskonale znając drogę do domu. Na cmentarz...
czwartek, 23 stycznia 2014
Powinnam.
Powinnam umrzeć. Nie czułam się tu dobrze. Nigdzie nie czułam się dobrze. Czułam się jak intruz. Byłam uwięziona w czterech ścianach swojego pokoju. Tylko tu było mi dobrze. Byłam sama z książkami. Sama ze sobą. Uwięziona we własnej głowie. Nienawidzę kontaktu z ludźmi. W każdym kryje się fałsz. Fałsz, kłamstwo, sztuczny uśmiech. To oni mnie najbardziej odpychali. Oni powodowali to wszystko. Mimo to zaufałam. Mimo to miałam przyjaciela, ale co z tego? Sam był bliski śmierci. Tylko on mnie tu trzymał, a gdy zniknie to co? Będę wolna. Będę mogła umrzeć. Nie będzie już ludzi. Nie będzie samotności. Nie będzie uczuć. Będzie tylko ból mówiący, że to już czas. Ten czas. "Czas połknąć garść tabletek." Może tak. Może nie. Może nie umrę. Będę tylko cierpieć. Jak teraz. Płakać z błahego powodu. Udawać, że jest dobrze. Ufać niewłaściwym osobom. Kochać... Wszystko zawiera się w bólu. Wszystko kryje się w niemym krzyku, którym błagam o pomoc. Chcę umrzeć. Nie chcę się w to bawić. Nie chcę tej gry. Życie zabija. Zabija każdy jego aspekt. Każdy. Umieram. Umarłam. Sama w sobie. Ciało bez blizn. Dusza pełna ran. Chcę umrzeć. Duszę się. Męczę. Byłam intruzem, misternie niszczącym zasady życia. Kazały być, cierpieć, czekać, doznać chwili szczęścia i dopiero umrzeć. Nie, nie, nie. Popierdolona gra. Zasady prosiły się o złamanie. Bądź, więc umrzyj. Śmiej się, więc płacz. Kochaj, więc miej złamane serce. Ciociu depresjo. Zniszczyłaś mnie. Chcę się wyleczyć. Albo umrzeć. Nie chcę być intruzem własnego życia. Chcę szczęścia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)