-Naprawdę jesteś bardzo inteligentna. Nawet powiedziałbym, że dorosła.
W odpowiedzi parsknęłam śmiechem. Nie czułam się taka. W rzeczywistości byłam małolatą z niewyparzonym językiem. Może miałam ten talent pisarski, plastyczny. Może byłam dobrym obserwatorem, ale co mi to dało? Nic. Kompletnie nic. Chyba, że mam wymienić wszystkie negatywy. Dużo ich było. Wystarczyło podciągnąć rękawy bluzy.
-Tak wygląda inteligencja i dorosłość? Nie.
Zmieszany spojrzał na moje poranione nadgarstki. W kąciku oka dostrzegłam łzę, która pragnęła się schować. Nie taka byłam w jego oczach. W jednej sekundzie autorytet stał się trupem. Byłam tego pewna, jak zbyt dużej gęstości powietrza.
-Ale... jak? Zawsze byłaś taka uśmiechnięta, zawsze tak mądrze opowiadałaś o życiu...
-Spójrz mi w oczy.
Odwrócił wzrok.
-Spójrz mi w oczy, do jasnej cholery! Widzisz w nich coś?
Widzisz w nich trupa, ale boisz się przyznać. Widzisz duszę. Zranioną, krwawiącą, martwą. Widzisz małe dziecko z żyletką w ręce. Nie powiedziałeś nic. Patrzyłeś i szukałeś. Czego? Niczego. Szczęścia, którego nie ma. Przytaknąłeś głową. Powiedziałeś, że widzisz śmierć. W oczach kryły się niewypowiedziane słowa. Krył się niemy krzyk. Ciszą błagałam o litość od życia. Potrafiłam mówić o życiu, oskarżać go o fałsze i zło. Nigdy jednak nie umiałam się przyznać, że to wszystko siedzi we mnie. Wziąłeś moje nadgarstki i pocałowałeś je delikatknie.
-Dla mnie zawsze będziesz inteligentna, a nawet dorosła.
niedziela, 29 grudnia 2013
niedziela, 22 grudnia 2013
Czas.
Trzecia rano. Może czwarta. Może czas był zwykłym złudzeniem, nie istniał. Nie wiem. Minuty mijały wolno, a czas dłużył się i dłużył. Definicja wyczekiwania. Nie pasowała tu. Nie czekałam na nic. Po prostu byłam. A może czekałam. Może wyczekiwałam momentu, by zapomnieć, by zacząć od nowa. Nie wiem. Nie wiedziałam nic. Potok myśli wdzierał się niebezpiecznie do głowy. Chwila spokoju. Czas leciał. Zegar tykał. Tik-Tak. Tik-Tak. Głucha cisza wypełniana tylko tym dźwiękiem. Tik-Tak. Samotność. Tik-Tak. Bezbarwna łzwa oświetlona płomieniem świecy. Tik-Tak. Krople krwi, układające się w rozmaite pajęczyny. Tik-Tak. Czas biegł, a te obrazy przesuwały się niczym retrospekcja. Blade ciało, tak mile kontrastujące z ciemnymi oczami i włosami. Ciało pełne blizn. Ciało, opowiadające historię. Tik-Tak. Historia potwora, cichego samobójcy mieszkającego w mojej głowie. Spod przymkniętych oczu, widziałam wszystko. Nieświadomie kaleczyłam swoje ciało, niszcząc duszę. Nie robiłam tego dosłownie. Ból rozrywał wystarczająco, by móc mnie zniszczyć. Tik-Tak. W agoni niemego krzyku rzuciłam zegarkiem. Huk poniósł się echem po pustym mieszkaniu. Trzęsłam się. Nie było łez. Był strach. Cisza. Brakowało zwykłego tik-tak. Nie było nic. Płomień świeczki dawał delikatną poświatę ciepła i jasności. Dostrzegłam to co naprawdę się ze mną stało. Byłam tak naprawdę nikim. Nie miałam nikogo, moi przyjaciele umarli. Otaczała mnie cisza. Zbyt dużo ciszy. Głuchej, bezimiennej ciszy. Był strach. Był płomień. Wyrwałam kartkę. Zapisałam na niej wszystko. Wszystko czego nienawidziłam, czego się bałam. Wszystko co chciałam zapomnieć. Depresja. Samotność. Cisza. Dusząca gęstość powietrza. Żyletka. Imię dawnej miłości. Od tego się zaczyna, jak to mówią. Przyłożyłam skrawek papieru do ognia. Spłonął, a z nim ja.
czwartek, 19 grudnia 2013
Dziś.
Dziś. Złudna nadzieja. Rozkruszone na kawałeczki serce. Zniszczona przyjaźń. Leżę w ciemnościach, a myśli zalewają mi skrupulatnie głowę. Między Niego, a Niego przebijają się delikatne takty pianina. Nostalgia pobudzona depresją. Smutek. Czemu? Bo tak. Najprostsza odpowiedź. I niech tak zostanie.
Wstałam jak zwykle spóźniona. Jak zwykle pełna nadziei na lepsze dziś. To złudzenie. Od pierwszej minuty ukrywam to co we mnie siedzi. Nakładam sztuczny uśmiech. Nawet oni nie wiedzą. Rodzice. Nie znają mnie. Ukrywając się pod "czarnym" stylem bycia, staram się być normalna. Nie wiem w sumie co to znaczy. Normalna, bo uśmiechnięta? Błąd. Pospolita. Taką udaję. Bycie innym to przepustka do samotności. Do śmierci. Tak właściwie to byłam inna. Nie znałam lepszego kłamcy, a zarazem kogoś tak prawdziwego. Inna. I N N A. Nie pospolita. Nie normalna.
Dzisiaj. Noc. Dzień i noc. Wstaje szare słońce i zapada mrok. Szkoła i stres. Sztuczny śmiech i udawana radość. Jakaś miła wymiana przyjemności. Stres i więcej stresu. To wagary, to jakaś kłótnia. Opuszczone znowu zajęcia. Zbyt dużo obowiązków. Za dużo wszystkiego. Wszystkiego co przytłacza. Zgubiłam się tu. Zgubiłam się w życiu. Zgubiłam się pośród odrobiny szczęścia, a głębinami mroku wciągnięta w jego otchłań. Smutek. Spotkanie. Długo wyczekiwana nadzieja na coś lepszego. Kolejne uśmiechy. Tym razem prawdziwe. Przy tych, których kocham nigdy nie udaję. Może raz? Może dwa? Błahostki. Nie potrafię kłamać, ale jestem w tym niesamowita. Skomplikowane. Ja też.
Pustka. Nagle brak życia. Nostalgia zwiastująca piekło na ziemi. Głupie wiadomości. Złamane serce. Złudne nadzieje. Zniszczona przyjaźń. To dziś. To ja. To moja kartka z pamiętnika.
Wstałam jak zwykle spóźniona. Jak zwykle pełna nadziei na lepsze dziś. To złudzenie. Od pierwszej minuty ukrywam to co we mnie siedzi. Nakładam sztuczny uśmiech. Nawet oni nie wiedzą. Rodzice. Nie znają mnie. Ukrywając się pod "czarnym" stylem bycia, staram się być normalna. Nie wiem w sumie co to znaczy. Normalna, bo uśmiechnięta? Błąd. Pospolita. Taką udaję. Bycie innym to przepustka do samotności. Do śmierci. Tak właściwie to byłam inna. Nie znałam lepszego kłamcy, a zarazem kogoś tak prawdziwego. Inna. I N N A. Nie pospolita. Nie normalna.
Dzisiaj. Noc. Dzień i noc. Wstaje szare słońce i zapada mrok. Szkoła i stres. Sztuczny śmiech i udawana radość. Jakaś miła wymiana przyjemności. Stres i więcej stresu. To wagary, to jakaś kłótnia. Opuszczone znowu zajęcia. Zbyt dużo obowiązków. Za dużo wszystkiego. Wszystkiego co przytłacza. Zgubiłam się tu. Zgubiłam się w życiu. Zgubiłam się pośród odrobiny szczęścia, a głębinami mroku wciągnięta w jego otchłań. Smutek. Spotkanie. Długo wyczekiwana nadzieja na coś lepszego. Kolejne uśmiechy. Tym razem prawdziwe. Przy tych, których kocham nigdy nie udaję. Może raz? Może dwa? Błahostki. Nie potrafię kłamać, ale jestem w tym niesamowita. Skomplikowane. Ja też.
Pustka. Nagle brak życia. Nostalgia zwiastująca piekło na ziemi. Głupie wiadomości. Złamane serce. Złudne nadzieje. Zniszczona przyjaźń. To dziś. To ja. To moja kartka z pamiętnika.
niedziela, 15 grudnia 2013
Psychiatryk.
Musiałam. Musiałam tam wejść. Przekraczając próg czułam praktycznie wszystko. Widziałam praktycznie wszystko. Szeptem w mojej głowie przypominały historię, opowieść tych, którzy tu byli. Moją opowiesc. Była niczym z horrorów. Ciało zaciągnięte siłą do pokoju bez okien i klamek. Rysunki na ścianach. Krew na podłodze. Zadrapania na materacu. Słyszałam szepty. Słyszałam ich głosy. Malunek szatana i mój niemy krzyk. Euforia. Drapalam ściany, krew splywala po moich palcach. Pragnęłam tylko stąd odejść. Ich umysł mnie przerażał. Ja starałam sie częścią tego poranionego świata. Mój wizerunek przytlaczal. Wzbudzał litość, ale nie u nich. Zabrali mnie. Ciągnęli bezwladne ciało pragnące śmierci. Znów złapałam ściany. Nagle biała sala. Pasy. Igły. Upragniony sen. Dom. Uciekłam, a może mnie zabrali? Nie wiem.
Teraz wróciłam. Tego co było już nie ma. Był tylko budynek. Budynek i umierające dusze. Krążyłam po psychiatryku. Sama. Widziałam wszystko jak wtedy. Ślady paznokci na ścianach idealnie dopasowane do moich palców. Zaschniete struzki krwi. Wspomnienia uderzyły niczym młotem. Mimo to brnelam dalej. Widziałam innych ludzi. Dosłownie. Ich martwe ciała leżące bezwladnie na łóżkach. Bez miłości. Chorzy nie mogli być kochani. Nigdy. Nigdy nie dostaliśmy tej miłości, która była nam potrzebna. To nas niszczyło. Krzyki, płacz. Pustka w oczach. Szlam dalej. Mój pokój. Taki jaki był kiedyś. Miałam go. Poziom -1. Kaplica. Poziom -2. Kostnica. Ciała ludzi poukładane w sterty, niektóre w workach, inne rzucone i zapomniane. Ujrzałam siebie. Byłam jedną z nich. Umarlismy. Lezelismy porzuceni. Lustro. Jego skrawek. Moje odbicie. Blada skóra. Zyletka w dłoni. Uciekłam.
Teraz wróciłam. Tego co było już nie ma. Był tylko budynek. Budynek i umierające dusze. Krążyłam po psychiatryku. Sama. Widziałam wszystko jak wtedy. Ślady paznokci na ścianach idealnie dopasowane do moich palców. Zaschniete struzki krwi. Wspomnienia uderzyły niczym młotem. Mimo to brnelam dalej. Widziałam innych ludzi. Dosłownie. Ich martwe ciała leżące bezwladnie na łóżkach. Bez miłości. Chorzy nie mogli być kochani. Nigdy. Nigdy nie dostaliśmy tej miłości, która była nam potrzebna. To nas niszczyło. Krzyki, płacz. Pustka w oczach. Szlam dalej. Mój pokój. Taki jaki był kiedyś. Miałam go. Poziom -1. Kaplica. Poziom -2. Kostnica. Ciała ludzi poukładane w sterty, niektóre w workach, inne rzucone i zapomniane. Ujrzałam siebie. Byłam jedną z nich. Umarlismy. Lezelismy porzuceni. Lustro. Jego skrawek. Moje odbicie. Blada skóra. Zyletka w dłoni. Uciekłam.
środa, 11 grudnia 2013
To wojna.
Wojna.
To wojna!
Martwe ciała.
Przelana krew.
Walka.
Ojczyzna.
To dla ojczyzny!
Patrioci.
Walczmy.
Za kraj.
Za wolność.
To wojna.
Owinięci biało-czerwoną flagą.
Kroczmy ku wygranej.
Kroczmy ku wolności.
Kroczmy, by żyć.
To wojna!
Martwe ciała.
Przelana krew.
Walka.
Ojczyzna.
To dla ojczyzny!
Patrioci.
Walczmy.
Za kraj.
Za wolność.
To wojna.
Owinięci biało-czerwoną flagą.
Kroczmy ku wygranej.
Kroczmy ku wolności.
Kroczmy, by żyć.
Człowiek.
Istota ludzka.
Człowiek.
Osoba bezduszna.
Egoista.
Rasista.
Podły.
Chciwy.
Samolubny.
Agresywny.
Zazdrosny.
Co się dzieje z tym światem?
Gdzie są ludzie?
Ci mili.
Ci dobrzy.
Ci pomocni.
Patrzę na nich.
Płaczę.
Wstydzę się być człowiekiem.
Człowiek.
Osoba bezduszna.
Egoista.
Rasista.
Podły.
Chciwy.
Samolubny.
Agresywny.
Zazdrosny.
Co się dzieje z tym światem?
Gdzie są ludzie?
Ci mili.
Ci dobrzy.
Ci pomocni.
Patrzę na nich.
Płaczę.
Wstydzę się być człowiekiem.
niedziela, 8 grudnia 2013
Hospital fot Souls
I wtedy zrozumiałem, jak trudno jest się zupełnie zmienić,kiedy się zadomowisz, nawet piekło wydaje się miłym miejscem.Po prostu chciałem, aby moje wewnętrzne odrętwienie odeszło. Nieważne jak bardzo masz przejebane, słońce powróci, a ty wrócisz na ziemię!Zabawne jest to, że wszystko czego kiedykolwiek chciałem, już dawno posiadałem. Przebłyski nieba są w każdym dniu! W każdym przyjacielu którego mam, w muzyce którą tworzę, w miłości którą czuję, po prostu musiałem zacząć jeszcze raz. ~"Hospital For Souls"
Mała motywacja by walczyć na dobranoc.
Mała motywacja by walczyć na dobranoc.
piątek, 6 grudnia 2013
Walcz.
Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy. Dlaczego? Powiedz mi dlaczego tak łatwo się poddajesz? Milczysz. To Twój krzyk. Tylko ja go słyszę. Widzę jak bardzo tego pragniesz. Ciało opada z sił. Więdnieje. Nie masz czym oddychać. Gęstość powietrza Cię dusi. Powoli odchodzisz. Ja nadal nie rozumiem. Chcę walczyć. Ty też musisz chcieć. Walka. Walka o życie. Twoje. Rozumiesz? W A L C Z! Nadal milczysz. Ciemne łzy spływają po Twoich policzkach. Proszę, powiedz mi wszystko. Nadal płaczesz. Wycięgasz poranione nadgarstki w moją stronę, po czym je chowasz. Powiedz mi krótko. Chcesz walczyć? Chcesz żyć? Chcesz. Widzę to. Mimo to upadasz. Staczasz się. Po raz kolejny Cię łapię. Nie umrzesz, rozumiesz?! W roztdrgnieniu zapalam papierosa. Wiem, że tego nienawidzisz. Twoje oczy zrobiły się duże. Każesz mi to wyrzucić. Teraz widzisz jak ja się czuję? Ja też umarłem. Każda pomoc bardziej mnie niszczy. Jestem trupem większym od Ciebie. Jestem bliższy zrobienia tego czego pragniesz. Boli, prawda? Boli. Będzie bolało. Moje martwe ciało spogląda na Twoje z góry. Jesteśmy trupami pragnącymi życia. Zwłokami stąpającymi na ziemi. Umarliśmy by żyć. By wśród bólu znaleźć raj. Może to miłe piekło? Może raj jest tym miejscem, którego się boimy? Nigdy się nie przekonamy. Twoja osłabiona postura. Moja wyniszczona Tobą psychika. Chcę walki. Chcę życia. Chcę ostatecznego bólu oznaczającego szczęście. Może to ten czas? Może Twój ból i odejście sprawiły, że naprawdę umarłem? Może dlatego chcę walki dla nas. Będę walczył. Przysięgam. To ostatni raz, gdy upadasz. Ostatnia kreska na twoim ciele. Pozbędziesz się pistoletu tak chętnie przystawianego do skroni. Zabijmy to zło w nas, zanim ono ostatecznie zabije nas.
sobota, 30 listopada 2013
Uratuj.
Spowijalam sie w ciemnej otchłani mojej głowy. To mnie zabijało. Było niczym prześladująca mnie samotność. Towarzyszyło całe życie i niszczylo od środka. Krótko mówiąc zabijało.
Nigdy nie byłam normalna nastolatka, której problemem jest jakiś chpolak. Moim problemem była samotność w otoczeniu ludzi. Moim problemem były niesłyszspne krzyki i wolania o pomoc. Byłam wrecz niewidzialna w tłumie. Moglam robic to co zywnie mi się podobało. Nie chciałam jednak tego. Wolalam pozostać anonimowa ze swoimi problemami. Chciałam krzyczeć szeptem i odejść niezauważalnie. Bez rozgłosu. Pogrzeb z trumną, bez ludzi. Niekiedy czułam się tak. Zostawalam sama. Ja byłam trupem w trumnie. Księdzem była zyletka, która z każda sekunda przybliżala mnie ku ziemi. Jedną nogą w grobie, jak to mówią. Kropelki krwi wypływały z moich poranionych ramion. To jjednak nie ratowało. Było zapelnieniem pustki. Zakrycie niewidzialnego bólu tym widocznym. Każda kreską była rozmowa, której potrzebowalam. Samotna w tlumie. Krzyczaca szeptem. Blaganie o pomoc. Musiałam z tymskończyć. Wyjść na prosta. możesz być tym, który zmieni wszystko. Wystarczy podejść. Zaufam ci. Powiedz choć jedno słowo, może nnawet przytul. Pokaz, że świat też potrafi być piękny. Dostrzeż mój głos wśród całego zamieszania. Usłysz mój krzyk. Ocalał mnie. Wierzę w to, że kiedyś cie odnajde, tylko to mi pozostaje. Chce usumach zyletke z mojego życia i zastąpić ja tobą. Czekam. Uratuj mnie.
czwartek, 14 listopada 2013
Stąpam.
Widzę was.
Stąpam i widzę was.
Siedzicie pochyleni.
Płaczecie.
Nie rozumiem przyczyny.
To tylko ja.
Moje prawie martwe ciało.
Śpiączka zabierała mnie tam.
Na ten drugi świat.
Stąpam i widzę was.
Zaciskacie pięści.
Walczycie ze sobą.
Stąpam i walczę.
Widzę walkę o życie.
Wy nie możecie nic zrobić.
Ja stąpam.
Dryfuję.
Nie wiem czy wrócić
i cierpieć przez życie.
Czy odejść i zostawić was
cierpiących, z niczym.
Płaczecie, stąpam.
Następuje cisza.
Wracam, otwieram oczy.
Wygraliście.
Dla was przecierpię życie.
Stąpam i widzę was.
Siedzicie pochyleni.
Płaczecie.
Nie rozumiem przyczyny.
To tylko ja.
Moje prawie martwe ciało.
Śpiączka zabierała mnie tam.
Na ten drugi świat.
Stąpam i widzę was.
Zaciskacie pięści.
Walczycie ze sobą.
Stąpam i walczę.
Widzę walkę o życie.
Wy nie możecie nic zrobić.
Ja stąpam.
Dryfuję.
Nie wiem czy wrócić
i cierpieć przez życie.
Czy odejść i zostawić was
cierpiących, z niczym.
Płaczecie, stąpam.
Następuje cisza.
Wracam, otwieram oczy.
Wygraliście.
Dla was przecierpię życie.
środa, 13 listopada 2013
Czarna róża.
I znów kłamię.
Znów udaję szczęście.
Czarna róża.
Więdnie jak ja.
'Zostań' słyszysz.
'Bądź piękna jak zawsze.
Bądź sobą jak zawsze'.
Ale nie umiem.
Ale nie chcę.
Jestem pusta w środku.
Więdnę.
Odchodzę.
Kochanie, widzisz?
Jestem jak ona.
Czarna róża.
Piękna, ale szybko umieram.
Znów udaję szczęście.
Czarna róża.
Więdnie jak ja.
'Zostań' słyszysz.
'Bądź piękna jak zawsze.
Bądź sobą jak zawsze'.
Ale nie umiem.
Ale nie chcę.
Jestem pusta w środku.
Więdnę.
Odchodzę.
Kochanie, widzisz?
Jestem jak ona.
Czarna róża.
Piękna, ale szybko umieram.
sobota, 2 listopada 2013
Monotonia.
Monotonia. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję, nakładam sztuczny uśmiech. Wykonuję normalne poranne czynności i udaję szczęście. Jem śniadanie. Idę się go pozbyć. Nie wiem w sumie po co je jem. Nie lubię jeść. Robię to tylko z przymusu. W końcu mam być idealna. Zdrowo się odżywiam, ćwiczę. Nie. Nie. Nie, nie nie i jeszcze raz nie. Nienawidzę tego co robię, ale nie umiem przestać. Jem, wymiotuję, uśmiecham się, jem i znów wymiotuję. Powinnam z tym walczyć. Łatwo mówić. Z otaczającym światem nie dało się walczyć. On przytłaczał. Raniłam. Byłam raniona. Jadłam, bo było źle. Wymiotowałam, bo za dużo zjadłam. Potem żałowałam tego i znów jadłam. W końcu stało się to nałogiem. Nie umiałam się tego pozbyć. Monotonia. Mama płakała. Tata krzyczał. Ja wymiotowałam. Z każdym dniem wyglądałam coraz gorzej. Ciało wyniszczone kwasem. Blada skóra. Prześwitujące kości. Mogłam policzyć każde żebro, każdą kość. Skóra była wręcz przezroczysta. Dźwięk spłukiwanych wymiocin był najczęściej słyszalnym dźwiękiem. W końcu przestałam jeść. Mama płakała więcej. Tata nie wytrzymywał. Kazał mi być normalną. Wmuszał jedzenie. Twierdził, że to dla mojego dobra, ale nie mogłam tak. Przestałam w ogóle jeść. Potem nie wytrzymałam. Zjadłam i zwymiotowałam. Monotonia. Brak normalnego życia. Pustka. Ból. Musiałam z tym skończyć. Musiałam pozbyć się tego nałogu. Powtarzałam, że ten raz będzie tym ostatnim. Tsaaaaa. Płakałam. Byłam wszystkiego świadoma. Nie umiałam jednak nic zmienić. Rodzice przestawali się mną interesować. To chyba zabolało najbardziej. Coś mi powiedziało, że to ten moment. Moment, by z tym skończyć. Potrzebowałam miłości. Teraz. Byłam tylko skóra i kośćmi. Brakowało we mnie człowieczeństwa. Brakowało we mnie duszy. Brakowało miłości. Opadałam z sił na muszle klozetową. Przełknęłam ślinę. Nie zrobiłam tego. Nie zwymiotowałam. Czułam się dziwnie. Dom otaczała cisza wyczekiwania. Wstałam. Podeszłam do rodziców. Powiedziałam, że ich kocham. Powiedziałam, że to koniec. Opadłam w ich ramiona. Tak, to koniec.
niedziela, 27 października 2013
Sekret.
Przebywałam w ciemnej otchłani mojego pokoju. Oświetlony jedynie płomieniem zapalnej świeczki. Trzymałam ją w dłoniach. Krople wosku spływały mi na ciało. Sprawiały taki delikatny ból. Lubiłam go. Łagodniejsza forma tego bólu, którego tak naprawdę potrzebowałam.
Od dzieciństwa uczono mnie, że za złe czyny otrzymywało się kary, ja je dawałam sobie sama. Byłam złym człowiekiem. Zawodziłam ludzi, sprawiałam wiele bólu. Nie potrafiłam tak żyć. Ludzie powtarzali, że nie jestem taka jaką się czułam. Ja jednak wiedziałam co w nich siedzi. Niszczyłam ich psychicznie. Niszczyłam ich fizycznie. Sprawiałam, że umierali od środka. Moje życie toczyło się w poczuciu winy. Kara była niezbędna. Starałam się być inna. Próbowałam być taka jaką powinni mnie znać. Zaczęło mi się to udawać. Nie wiedzieli tylko o jednym. Miałam sekret. Nie wiedział o nim nikt. Nawet moja najlepsza przyjaciółka. To by zniszczyło ją bardziej. Każdego zniszczyło by to bardziej, a tego pragnęłam uniknąć.
Moim sekretem była kara. Sprawianie sobie bólu w każdej możliwej postaci. Zaczęło się dosyć niewinnie. Lekkie,, ale głębokie ukłucia cyrklem. Nie sprawiało większego bólu, ale po części była to jakaś kara. Pragnęłam więcej. Zaczęłam się ciąć. Żyletka notorycznie okaleczała moje ramiona, uda, brzuch. Była częścią mnie. Nikt o niej nie wiedział. Starałam się jej używać wtedy, gdy było to najbardziej potrzebne. Wtedy, kiedy raniłam najbardziej. Jednakże raniłam cały czas, raniłam tłumiąc w sobie ten sekret. Stałam się obcą osobą. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi. Straciłam kontakt z wieloma osobami. Byłam samotna, a na nadal był formą kary. Karałam się, bo raniłam innych. Karałam się, bo raniłam siebie. Karałam się, bo stałam się inna. wszystko co robiłam zasługiwało na karę.
Teraz też. Wiedziałam, że przyczyniłam się do zła okalającego ten świat. Gorący wosk był tym początkowym bólem. Chciałam przejść dalej, ale ukajał mnie. Nie umiałam wykonać ruchu. Nie umiałam nic zrobić. To ja byłam zła. Te kry były złe. Ten nałóg był zły. Może to czas stać się lepszym człowiekiem? Tak, czas być lepszą. Ale? Ale nie umiem.
Od dzieciństwa uczono mnie, że za złe czyny otrzymywało się kary, ja je dawałam sobie sama. Byłam złym człowiekiem. Zawodziłam ludzi, sprawiałam wiele bólu. Nie potrafiłam tak żyć. Ludzie powtarzali, że nie jestem taka jaką się czułam. Ja jednak wiedziałam co w nich siedzi. Niszczyłam ich psychicznie. Niszczyłam ich fizycznie. Sprawiałam, że umierali od środka. Moje życie toczyło się w poczuciu winy. Kara była niezbędna. Starałam się być inna. Próbowałam być taka jaką powinni mnie znać. Zaczęło mi się to udawać. Nie wiedzieli tylko o jednym. Miałam sekret. Nie wiedział o nim nikt. Nawet moja najlepsza przyjaciółka. To by zniszczyło ją bardziej. Każdego zniszczyło by to bardziej, a tego pragnęłam uniknąć.
Moim sekretem była kara. Sprawianie sobie bólu w każdej możliwej postaci. Zaczęło się dosyć niewinnie. Lekkie,, ale głębokie ukłucia cyrklem. Nie sprawiało większego bólu, ale po części była to jakaś kara. Pragnęłam więcej. Zaczęłam się ciąć. Żyletka notorycznie okaleczała moje ramiona, uda, brzuch. Była częścią mnie. Nikt o niej nie wiedział. Starałam się jej używać wtedy, gdy było to najbardziej potrzebne. Wtedy, kiedy raniłam najbardziej. Jednakże raniłam cały czas, raniłam tłumiąc w sobie ten sekret. Stałam się obcą osobą. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi. Straciłam kontakt z wieloma osobami. Byłam samotna, a na nadal był formą kary. Karałam się, bo raniłam innych. Karałam się, bo raniłam siebie. Karałam się, bo stałam się inna. wszystko co robiłam zasługiwało na karę.
Teraz też. Wiedziałam, że przyczyniłam się do zła okalającego ten świat. Gorący wosk był tym początkowym bólem. Chciałam przejść dalej, ale ukajał mnie. Nie umiałam wykonać ruchu. Nie umiałam nic zrobić. To ja byłam zła. Te kry były złe. Ten nałóg był zły. Może to czas stać się lepszym człowiekiem? Tak, czas być lepszą. Ale? Ale nie umiem.
wtorek, 22 października 2013
List.
Droga mamo, Drogi tato,
Drodzy przyjaciele.
Drogi chłopaku,
Ach tak. Zapomniałam. Ja nie mam chłopaka. Nie jestem na tyle kochana, by go mieć. Nie wiem nawet czym sobie zasłużyłam na przyjaciół. Bardziej ich niszczyłam, niż pomagałam. Byłam tym kawałkiem, który wszystko niszczył. Byłam złem.
Właśnie pisze ten list. Nie wiem nawet po co. Nie wiem co mam w nim napisać.Wiem, że po napisaniu go będę martwa. Znajdziecie mnie w kałuży krwi, obok roztrzaskaną butelkę z wódką i może jakieś tabletki, których nie zdążyłam przełknąć. Może nawet nadal będę żywa. Nie wiem. Ostatnio nic mi nie wychodzi. Nawet głupia śmierć mi nie wyjdzie. Zdążę wtedy spalić ten list, a jeśli nie, to znaczy, że mi się udało. Chociaż to jedno. Może będę w końcu waszą wymarzoną córeczką i zrobię coś dobrze, co jeszcze bardziej was nie zawiedzie. Może będę waszą wymarzoną przyjaciółką, której nie trzeba upominać za wszystko, na którą nie trzeba krzyczeć. Może w końcu będę idealna. Będę taka, kiedy będę martwa.
Prawda jest taka, że nie chcę odejść, ale muszę. Jestem tu niepotrzebna. Czuję się niekochana. W powietrzu brakuje tlenu. Nie mam czym oddychać. Jedyne co odczuwam to ból. Wiecie, że się cięłam? Wiecie, że się głodziłam? Wiecie, że płakałam nocami? Wiecie? Nie, nie wiecie. Wiedziała to tylko jedna osoba. Wstydziłam się tego, ale nie umiałam przestać. Świat zaczął mnie męczyć. Wiele razy słyszę jak bardzo się zmieniłam. Jak bardzo gorsza jestem. To świat nie tak zniszczył. Życie stawiało mi same przeszkody, a ja byłam zbyt słaba, by je pokonać.
Płaczę, nie umiem zrobić nic innego, tylko płaczę. Żyletka już została użyta. Widzicie te czerwone kropelki? To moja krew Te ciemne plamki? To moje łzy. To jestem ja. Jestem nikim i nikim pozostanę. Nikt mnie nie będzie kochał. Prędzej uwierzę w Świętego Mikołaja, niż miłość. Potrafię kochać, co mnie tak naprawdę zgubiło. Każdy tylko bardziej ranił. Moje serce oddawało miłość zamiast ją przyjąć. Teraz odchodzę, by móc znów ją poczuć, a może nie poczuć już nic? Może przestanę czuć ból? O, tabletki. Jedna, druga, garść. Czuję się senna. Przestaję cokolwiek widzieć. Łzy zakrywają mi oczy. Szczypią mnie, przez co płaczę bardziej. Kartka jest taka jakby mokra, pognieciona, zniszczona. Jest jak ja.
Już czas. Pamiętajcie tylko, że wam dziękuję. Dziękuję, że byliście chociaż ten pewien krótki szczęśliwy czas. Oddaję wam resztki mojej miłości. Chrońcie ją.
Martwa.
Drodzy przyjaciele.
Drogi chłopaku,
Ach tak. Zapomniałam. Ja nie mam chłopaka. Nie jestem na tyle kochana, by go mieć. Nie wiem nawet czym sobie zasłużyłam na przyjaciół. Bardziej ich niszczyłam, niż pomagałam. Byłam tym kawałkiem, który wszystko niszczył. Byłam złem.
Właśnie pisze ten list. Nie wiem nawet po co. Nie wiem co mam w nim napisać.Wiem, że po napisaniu go będę martwa. Znajdziecie mnie w kałuży krwi, obok roztrzaskaną butelkę z wódką i może jakieś tabletki, których nie zdążyłam przełknąć. Może nawet nadal będę żywa. Nie wiem. Ostatnio nic mi nie wychodzi. Nawet głupia śmierć mi nie wyjdzie. Zdążę wtedy spalić ten list, a jeśli nie, to znaczy, że mi się udało. Chociaż to jedno. Może będę w końcu waszą wymarzoną córeczką i zrobię coś dobrze, co jeszcze bardziej was nie zawiedzie. Może będę waszą wymarzoną przyjaciółką, której nie trzeba upominać za wszystko, na którą nie trzeba krzyczeć. Może w końcu będę idealna. Będę taka, kiedy będę martwa.
Prawda jest taka, że nie chcę odejść, ale muszę. Jestem tu niepotrzebna. Czuję się niekochana. W powietrzu brakuje tlenu. Nie mam czym oddychać. Jedyne co odczuwam to ból. Wiecie, że się cięłam? Wiecie, że się głodziłam? Wiecie, że płakałam nocami? Wiecie? Nie, nie wiecie. Wiedziała to tylko jedna osoba. Wstydziłam się tego, ale nie umiałam przestać. Świat zaczął mnie męczyć. Wiele razy słyszę jak bardzo się zmieniłam. Jak bardzo gorsza jestem. To świat nie tak zniszczył. Życie stawiało mi same przeszkody, a ja byłam zbyt słaba, by je pokonać.
Płaczę, nie umiem zrobić nic innego, tylko płaczę. Żyletka już została użyta. Widzicie te czerwone kropelki? To moja krew Te ciemne plamki? To moje łzy. To jestem ja. Jestem nikim i nikim pozostanę. Nikt mnie nie będzie kochał. Prędzej uwierzę w Świętego Mikołaja, niż miłość. Potrafię kochać, co mnie tak naprawdę zgubiło. Każdy tylko bardziej ranił. Moje serce oddawało miłość zamiast ją przyjąć. Teraz odchodzę, by móc znów ją poczuć, a może nie poczuć już nic? Może przestanę czuć ból? O, tabletki. Jedna, druga, garść. Czuję się senna. Przestaję cokolwiek widzieć. Łzy zakrywają mi oczy. Szczypią mnie, przez co płaczę bardziej. Kartka jest taka jakby mokra, pognieciona, zniszczona. Jest jak ja.
Już czas. Pamiętajcie tylko, że wam dziękuję. Dziękuję, że byliście chociaż ten pewien krótki szczęśliwy czas. Oddaję wam resztki mojej miłości. Chrońcie ją.
Martwa.
poniedziałek, 14 października 2013
Czy pokochasz?
Czy pokochasz
dziewczynę z bliznami?
Czy pokochasz
jej zranione serce?
Czy pokochasz
jej zniszczoną psychikę?
Czy pokochasz
jej smutne oczy?
Czy pokochasz
jej nieszczery uśmiech?
Pokochasz ją?
Pomożesz jej?
Będziesz przy niej?
Nie?
Nie.
Nie będziesz.
Nie pokochasz.
Jej już nie ma.
dziewczynę z bliznami?
Czy pokochasz
jej zranione serce?
Czy pokochasz
jej zniszczoną psychikę?
Czy pokochasz
jej smutne oczy?
Czy pokochasz
jej nieszczery uśmiech?
Pokochasz ją?
Pomożesz jej?
Będziesz przy niej?
Nie?
Nie.
Nie będziesz.
Nie pokochasz.
Jej już nie ma.
poniedziałek, 7 października 2013
Samotność
Idę lasem. Drzewa. Cisza. Spokój. Jestem sama. Sama
jak palec. Sama. Samotna. Zaczynam biec. Krzyczeć. Nikt mnie nie słyszy.
Dalej biegnę. Tracę równowagę. Nikt mnie nie podnosi. Samotność. Nikt
mnie nie słyszy. Samotność. Płaczę. To ja doprowadziłam się do tego stanu. To ja zniszczyłam to wszystko. Moim fałszem. Moją dwulicowością. Byłam nikim.
Sprawiłam, że odeszli ci, których tak naprawdę potrzebuję. Straciłam
ich. Może sama odeszłam? Życie mnie zmieniło. Nie umiałam ufać. Nie
umiałam kochać. Bałam się i to mną kierowało. Strach. Strach przed
ludźmi. Strach przed tym kim się stałam.
Na moich skostniałych z zimna palcach poczułam łzy. W końcu opadły. Nie wiedząc w sumie po co to robię, krzyczałam. To dawało niewyjaśnione ukojenie. Ból wewnętrzny zamierał. Byłam krzykiem. On wypełniał całą mnie. Płakałam i krzyczałam. Opadłam z sił. Leżałam szlochając. Zapadający zmrok. Jutro będzie dzień. Ten fakt bolał najbardziej. Wstałam. Oparłam się o drzewo. Otarłam krwawiące dłonie. Zaczęłam iść dalej. Chciałam odejść jak najdalej od chorej rzeczywistości. Gdy nadejdzie jutro, mnie nie będzie. Nie spotkam tych, których co dzień mijam. Nie będę czuła bólu. Nie było nikogo, dla kogo mogłabym zostać. Szłam dalej potykając się. Las z każdej strony był taki sam. Nie czułam strachu. Czułam desperację. Wyjść jej na spotkanie. Trafiłam na jakąś drogę. Szłam nią i czekałam na upragniony koniec. Nie udało się. Zostałam. Nie wpadłam pod żadną ciężarówkę. Nie zabiło mnie zwierze. Zabiła mnie samotność we własnym mieszkaniu. Tam zostawiłam za sobą ślad, w postaci krwi. Nic więcej. Dla nikogo. Samotność.
Na moich skostniałych z zimna palcach poczułam łzy. W końcu opadły. Nie wiedząc w sumie po co to robię, krzyczałam. To dawało niewyjaśnione ukojenie. Ból wewnętrzny zamierał. Byłam krzykiem. On wypełniał całą mnie. Płakałam i krzyczałam. Opadłam z sił. Leżałam szlochając. Zapadający zmrok. Jutro będzie dzień. Ten fakt bolał najbardziej. Wstałam. Oparłam się o drzewo. Otarłam krwawiące dłonie. Zaczęłam iść dalej. Chciałam odejść jak najdalej od chorej rzeczywistości. Gdy nadejdzie jutro, mnie nie będzie. Nie spotkam tych, których co dzień mijam. Nie będę czuła bólu. Nie było nikogo, dla kogo mogłabym zostać. Szłam dalej potykając się. Las z każdej strony był taki sam. Nie czułam strachu. Czułam desperację. Wyjść jej na spotkanie. Trafiłam na jakąś drogę. Szłam nią i czekałam na upragniony koniec. Nie udało się. Zostałam. Nie wpadłam pod żadną ciężarówkę. Nie zabiło mnie zwierze. Zabiła mnie samotność we własnym mieszkaniu. Tam zostawiłam za sobą ślad, w postaci krwi. Nic więcej. Dla nikogo. Samotność.
Depresja.
Co mnie najbardziej boli? Brak tolerancji ze strony wielu ludzi. To, ze nie mogą zrozumieć, że ktoś jest inny i zaakceptować go takiego jakim jest. Spotykałam się z wieloma obelgami, mówionymi niby w żartach, ale bolały. Głupie wyśmiewanie się, które z każda chwilą niszczyło coraz bardziej. Gorsze może być jeszcze wyśmiewanie się poprzez "anonimka". Ktoś zna o tobie wiele szczegółów i wyśmiewa cię, niszcząc cię powoli. Zna sztuczki, które z każdym krokiem zwalają cię z nóg i wpędzają do grobu. Najgorsze, że nie wiesz kto to. Płaczesz, jedyne czego pragniesz to ucieczka. Ucieczka do innego bólu. Może żyletka, może skok w przepaść? Zależy jak bardzo twoja psychika jest zniszczona. Stajesz się bardziej samotna, w każdym widzisz fałsz. Nie umiesz nikomu zaufać. Jesteś sama z całym gównem i nie masz nikogo, kto może ci pomóc. Idziesz i czujesz, że to koniec. Samotność nie pozwala ci żyć. Jedyne co masz w sercu to ogromny ból. Sięgasz po żyletkę. Nazywasz ją przyjaciółką. Niestety, ona jest jedyna twoją przyjaciółką. To cię niszczy bardziej. Ciało pokryte bliznami. Tak właśnie widzę depresję. Depresja to samotność. Depresja to brak szczęścia. Depresja to pewna śmierć. Może jutro, może za dwa lata. Zależy jak bardzo silny jesteś.
środa, 25 września 2013
Sen.
Widziałam Cię. Stałeś obok i śmiałeś się. Chwaliłeś torbą. Byłeś tu. Mogłam usłyszeć Twój głos, dotknąć Cię, przytulić. Potem odszedłeś. Odchodziłeś, a ja zrozumiałam, ze się nie pożegnałam i podbiegłam. Powiedziałam, że musimy się dogadać jeszcze w sprawie koncertu i przytuliłam Cię. Nie umiałam puścić. Potem odszedłeś. W głowie nadal słyszałam Twój głos. Jakaś część świadomości przypomniała mi, ze kogoś nie ma. Ktoś nie żyje. Obudziłam się. Nagle wszystko do mnie dotarło. To ty nie żyłeś. Nie ma Cię. Już nigdy nie usłyszę Twojego głosu. Nigdy nie napijemy się razem wiśniówki. Nigdy nie spełnimy razem marzenia. Nie przytulę Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Odszedłeś i nigdy nie wrócisz. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię i nigdy nie będzie. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Zapominam dźwięk Twojego głosu. Kiedyś obudzę się i już nie będę go pamiętać. Kiedyś obudzę się i nie będę pamiętać, ze Ciebie już nie ma. Po chwili sobie to uświadomię i znów mnie zaboli. Zastanawia mnie tylko jedno. Co to oznaczało. Widziałam kawałek naszej własnej historii. Poznaliśmy się przez moją torbę, potem zacząłeś odchodzić. Byłeś coraz dalej. Wszystko to trzymały plany o wspólnym koncercie i na końcu pożegnanie, którego nie było. Nie wiedząc, ze to Ciebie nie ma, przytulałam Cię jakbyś miał na zawsze odejść. Odszedłeś. wtedy tego nie wiedziałam. Nie pamiętałam. Nadal tylko nic nie rozumiem. Czy pożegnałeś się tak ze mną? Czy tak właśnie chciałeś mi uświadomić, że Cię nie ma? Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma Cię. Nie ma i nie będzie.
niedziela, 15 września 2013
Zastrzyk.
Jeden mały zastrzyk. Potrzebowałam tego. Jedna malutka dawka. Tylko jedna. Bez tego nie dałabym rady. Chodziłam po pokoju czując głód. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Krążyłam. Patrzyłam tępo w ścianę. Krzyczałam bez powodu. Płakałam także bez powodu. Głód mnie niszczył. Potrzebowałam tylko maleńkiej dawki. Mogły być nawet jakieś prochy, których nie znoszę. Chciałam tylko mniej cierpieć.
Rodzice nie dawali sobie ze mną rady. Lądowałam w psychiatrykach. Wysyłali mnie na jakieś śmieszne odwyki. Z każdego uciekałam lub mnie wyrzucali. Zawsze udało mi się przechytrzyć lekarzy. Chowałam wszystko, dostawałam od innych. Teraz ich nie było. Nie miałam nic. Walczyłam sama ze sobą. Walczyłam tylko by przetrwać. Czułam jak umieram. W końcu nie wytrzymałam. Uciekłam. Włóczyłam się po mieście szukając kogokolwiek. Kogokolwiek, kto mi pomoże. Nie znalazłam.
Chodziłam dalej. Komórka dzwoniła i dzwoniła. Rodzice wiedzieli, że zniknęłam i teraz mnie szukali. Nie rozumieli mnie. Nie wiedzą co to znaczy być od czegoś uzależnionym. W końcu oni byli zawsze tymi idealnymi i pragnęli tej idealnej córeczki. Nie umiałam nią być. Buntowałam się. W końcu wzięłam pierwszą działkę. Brałam więcej i więcej. W końcu nie umiałam bez tego żyć. Teraz mimo tych odwyków, dalej nie umiem. Dalej się włóczyłam i w końcu znalazłam to czego potrzebowałam. To samo miejsce, do którego poszłam za pierwszym razem. Dokładnie to samo. Zmienili się tylko ludzie. Ci, których tu poznałam już odeszli. Przedawkowali, popełnili samobójstwa lub są gdzieś zamknięci. Mnie też to czekało. Byłam dokładnie taka jak oni.
Głód nie wytrzymał. Wzięłam pierwszą lepszą strzykawkę. Czułam jak wszystko znika. Nie było żadnych problemów. Czując jeszcze większy głód wzięłam więcej. Świat wirował, jak mdlałam. Znikałam z tego świata. Odchodziłam do nich. Białe światełko w tunelu. teraz to ja byłam tą, która przedawkowała...
Rodzice nie dawali sobie ze mną rady. Lądowałam w psychiatrykach. Wysyłali mnie na jakieś śmieszne odwyki. Z każdego uciekałam lub mnie wyrzucali. Zawsze udało mi się przechytrzyć lekarzy. Chowałam wszystko, dostawałam od innych. Teraz ich nie było. Nie miałam nic. Walczyłam sama ze sobą. Walczyłam tylko by przetrwać. Czułam jak umieram. W końcu nie wytrzymałam. Uciekłam. Włóczyłam się po mieście szukając kogokolwiek. Kogokolwiek, kto mi pomoże. Nie znalazłam.
Chodziłam dalej. Komórka dzwoniła i dzwoniła. Rodzice wiedzieli, że zniknęłam i teraz mnie szukali. Nie rozumieli mnie. Nie wiedzą co to znaczy być od czegoś uzależnionym. W końcu oni byli zawsze tymi idealnymi i pragnęli tej idealnej córeczki. Nie umiałam nią być. Buntowałam się. W końcu wzięłam pierwszą działkę. Brałam więcej i więcej. W końcu nie umiałam bez tego żyć. Teraz mimo tych odwyków, dalej nie umiem. Dalej się włóczyłam i w końcu znalazłam to czego potrzebowałam. To samo miejsce, do którego poszłam za pierwszym razem. Dokładnie to samo. Zmienili się tylko ludzie. Ci, których tu poznałam już odeszli. Przedawkowali, popełnili samobójstwa lub są gdzieś zamknięci. Mnie też to czekało. Byłam dokładnie taka jak oni.
Głód nie wytrzymał. Wzięłam pierwszą lepszą strzykawkę. Czułam jak wszystko znika. Nie było żadnych problemów. Czując jeszcze większy głód wzięłam więcej. Świat wirował, jak mdlałam. Znikałam z tego świata. Odchodziłam do nich. Białe światełko w tunelu. teraz to ja byłam tą, która przedawkowała...
czwartek, 12 września 2013
Obiecaj.
-Mogę Cię o coś poprosić?
-Jasne.
-Obiecaj mi, że kiedy umrę i zanim sobie cokolwiek zrobisz, to opiszesz całe moje życie w książce opowiadaniu czy czymkolwiek. Zrobisz to?
-Zrobię.
-I oddasz to potem moim rodzicom?
-Oddam. Obiecuję.
Rozmowa sprzed zaledwie dwóch dni. Zdarzenie niby tak odległe, a jednak bliskie. Niby mało prawdopodobne, a jednak bardzo. Rozmawiałam z nim o tym zaledwie dwa dni temu. Tylko dwa dni. Teraz siedziałam płacząc nad laptopem. Czytałam wszystkie wiadomości, przypominałam to jak się poznaliśmy. Przypominałam sobie wszystkie dobre i złe chwile. Krzyczałam. Nie sądziłam, że może być tak źle, że on odejdzie po zaledwie dwóch dniach. Nie sądziłam, że jego chore serce odbierze go akurat teraz. Bałam się o to, ale nie chciałam tego. Jednak stało się. Zostałam sama i przy życiu utrzymywały mnie tylko obietnice, które pozostawiłam. Czytałam wszystko i widziałam jak bardzo był dla mnie ważny. Był dla mnie wszystkim. Mój najlepszy przyjaciel. Teraz go nie było. Siedziałam przed tym laptopem i starałam się pisać. Robiłam to tylko dla niego. Robiłam to tylko po to, by przed odejściem w ten świat, zrobić to co miałam. Tylko to dawało mi siłę. On doskonale wiedział, że niedługo się spotkamy. "Zanim sobie cokolwiek zrobisz..." Wiedział jaka byłam. Wiedział, że bez niego nie dam sobie rady. Napisałam. W dniu pogrzebu oddałam książkę. Pożegnałam się z innymi i odeszłam. Wprost pod koła ciężarówki. Wprost do niego.
-Jasne.
-Obiecaj mi, że kiedy umrę i zanim sobie cokolwiek zrobisz, to opiszesz całe moje życie w książce opowiadaniu czy czymkolwiek. Zrobisz to?
-Zrobię.
-I oddasz to potem moim rodzicom?
-Oddam. Obiecuję.
Rozmowa sprzed zaledwie dwóch dni. Zdarzenie niby tak odległe, a jednak bliskie. Niby mało prawdopodobne, a jednak bardzo. Rozmawiałam z nim o tym zaledwie dwa dni temu. Tylko dwa dni. Teraz siedziałam płacząc nad laptopem. Czytałam wszystkie wiadomości, przypominałam to jak się poznaliśmy. Przypominałam sobie wszystkie dobre i złe chwile. Krzyczałam. Nie sądziłam, że może być tak źle, że on odejdzie po zaledwie dwóch dniach. Nie sądziłam, że jego chore serce odbierze go akurat teraz. Bałam się o to, ale nie chciałam tego. Jednak stało się. Zostałam sama i przy życiu utrzymywały mnie tylko obietnice, które pozostawiłam. Czytałam wszystko i widziałam jak bardzo był dla mnie ważny. Był dla mnie wszystkim. Mój najlepszy przyjaciel. Teraz go nie było. Siedziałam przed tym laptopem i starałam się pisać. Robiłam to tylko dla niego. Robiłam to tylko po to, by przed odejściem w ten świat, zrobić to co miałam. Tylko to dawało mi siłę. On doskonale wiedział, że niedługo się spotkamy. "Zanim sobie cokolwiek zrobisz..." Wiedział jaka byłam. Wiedział, że bez niego nie dam sobie rady. Napisałam. W dniu pogrzebu oddałam książkę. Pożegnałam się z innymi i odeszłam. Wprost pod koła ciężarówki. Wprost do niego.
piątek, 6 września 2013
Chwila.
Wystarczyła chwila. Jeden moment. Ułamek sekundy. Tyle wystrczyło, by stracić wszystko. W końcu byłam szczęśliwa, życie zaczęło mi sie układać, nawet nie pamiętam kiedy ostatnio skaleczyłam moje nadgarstki ostrymi językami żyletki. W końcu czułam, że los dał mi spokój i byłam pewna, że choć przez chwilę mogę być szczęśliwa, ale nie. On miał inne plany. Udawał, że mi pomaga, a tak naprawdę chciał mnie wykończyć. Zrobił to niespodziewanie. Żegnałam się z moimi przyjaciółmi będąc w pełni szczęścia, bo w końcu miałam ich przy sobie, nie towarzyszyły nam żadne problemy. Odwróciłam się. Usłyszałam krzyk. Usłyszałam huk. Ich już nie było. Leżeli oboje pod kołami ciężarówki, a ja patrzyłam sparaliżowana i widziałam jak szczęście zostaje mi odebrane na zawsze. Adrenalina utrzymywała ich przy życiu. Nie potrafiłam patrzeć jak cierpią leżąc pod ciężarówką. Nie wiedząc co robię podbiegłam i wyszeptałam ostatnie kocham was. Ktoś zadzwonił po karetkę. Płakałam. Ich nagle zabrakło i w agoni krzyku upadłam na ziemię. Straciłam przytomność. Miałam nadzieję, że odchodzę razem z nimi. Jednak tak nie było. Białe światło, które widziałam przez przymrużone oczy to nie był ten świat. To był szpital. Ponownie zaknęłam oczy i błagałam, by następnym razem obudzić się razem z nimi.
niedziela, 1 września 2013
Lustro.
Każdy ma jakieś lęki. Ja miałam ich wiele. Bałam się praktycznie wszystkiego. Najbardziej pośród leków, wyróżniał się strach przed lustrami. Wydawał się dziwny, jednak ja na ich widok byłam przerażona. Czułam, że po drugiej stronie jest ktoś inny. Ktoś, kto wygląda jak my, ale jest kimś zupełnie innym. Może to od creppypasty, która przeczytałam? W każdym razie wierzyłam w takie coś. Zawsze patrząc w lustro widziałam kogoś innego. Kogoś szczęśliwego. Ja nie posiadałam tego szczęścia. Byłam nikim. Nikt mnie nie kochał, nikt się mną nie interesował. Byłam sama pośród tego bagna. Byłam samotna, a jedyną osobą, która mnie rozumiała to moje odbicie w lustrze. Była taka jak ja. Była szczęśliwa mną. Byłam pewna, ze to ona posiada moje szczęście. Ja posiadałam blizny. Wiele blizn. Ona tez je miała. Była to cena jaką płaciła za to, że jest kimś, kim chciałabym być. Pragnęłam znaleźć się po drugiej stronie lustra. Jednocześnie się tego bałam. bałam się tego, że ona zrozumie czego pragnę i wciągnie mnie do swojego świata. Boję się tego, ze pochłonie resztki mnie, które mnie zniszczą. Wtedy ujrzę krwawiącą mnie i jej radość w oczach. W moich widać tylko smutek i strach. Widziałam jak śmiała się ze mnie. Posyłała szeroki uśmiech, który był rzekomo mój. Bałam się patrzeć w lustro widząc ją. Ona mnie niszczyła. Strach mnie niszczył. Bałam się lustra...
czwartek, 29 sierpnia 2013
Umarłam.
Kiedyś nie rozumiałam ludzi, którzy się tną. Dziś nie rozumiałam samej siebie. Od zawsze wiedziałam, że to niszczy zamiast pomagać. Mimo wszystko spróbowałam. Pamiętam ten dzień do teraz. Moje zazwyczaj piękne i praktycznie doskonałe życie legło w gruzach. Straciłam wtedy wszystko. Śmierć odebrała mi kogoś, kogo kochałam. Nie umiałam sobie poradzić. Płakałam dniami i nocami, ból nie chciał zelżeć. Faszerowałam się tabletkami przeciwbólowymi, jakimiś na uspokojenie. Nic nie pomagało. Pragnęłam tylko, by on zniknął. W końcu sięgnęłam po nią. Żyletkę. Pamiętam pierwszą kreskę. Była krótka, jednak tyle wystarczyło, by poczuć delikatne pieczenie. Czułam ulgę. Przestałam czuć ten ból w środku. Pragnęłam więcej. Z czasem dochodziło coraz więcej kresek. Z początku pokonywały ten wewnętrzny ból. Czułam, że to jest jedyny ratunek. W końcu odkryłam, że tak pochłonęłam się w ratowaniu samej siebie, że zostałam sama. Sama ze swoimi problemami, a ona nie pomagała już tak jak dawniej. Ona niszczyła mnie bardziej od całego gówna zwanego życiem. Cięcia mnie niszczyły i było ich coraz więcej. Ból zewnętrzny już nie był taki jak na początku. Przyzwyczaiłam się do niego. Nie wiedziałam nawet kiedy to się stało. Byłam sama z nią. Ona była moim uzaleznieniem. Nie rozumiałam tego kim się stałam. Stałam się nikim. Umarłam.
środa, 28 sierpnia 2013
Płonę.
Czułam, że płonę. Paliłam się. Wszystko stanęło w ogniu. Mój umysł potrzebował ratunku, potrzebował wody. Inni zamiast mi pomóc, lali benzynę. Niszczyli mnie. Potrzebowałam wody. Wody! Dym zatykał mi usta. Nie umiałam mówić, nie umiałam się bronić. Potrzebowałam powietrza. W końcu dostałam wodę, zbyt dużo wody. Topiłam się. Potrzebowałam powietrza, po raz kolejny powietrza. Woda, której pragnęłam mnie zniszczyła, teraz potrzebuję powietrza i brak mi go. Potrzebowałam ognia, który miałam na początku. Pragnęłam chaosu. Tylko tak mogłam odzyskać ogień, tak mogłam odzyskać potrzebną mi wodę. Straciłam powietrze na zawsze. Zrozumiałam, że nie przywołam ognia. Sama musiałam go stworzyć. Wzięłam zapałkę. Zapaliłam ją. Rzuciłam. Przywołałam mój ogień. Stanął obok mnie i zapytał po co to wszystko. Odpowiedziałam krotko; po to, by cię odzyskać. Przytulił mnie. Oboje zaczęliśmy płonąć własnym ogniem. Po chwili pochłonął nas prawdziwy ogień. Nie baliśmy się. Widziałam jak ostre języki płomieni chłonął moje palce, ramiona, nogi, całe ciało. Jego także. Po chwili ujrzałam wodę, następnie powietrze. Woda była smutna, ale nie przejmowała się i niechętnie próbowała ratować. Powietrze mimo spalonych ciał, próbowało nas ostatkami sił utrzymać nas przy życiu. Spłonęłam razem z ogniem-moją miłością. Woda-znajomi, którzy byli dla zabawy, nie pomogli. Nie mieli jak. Powietrze. Powietrze, które jest niezbędne do życia. Powietrzem byli przyjaciele. Mimo tego jaka byłam starali się zawsze być, gdy umierałam, byli przy mnie i próbowali pomóc. jednak życie mnie zniszczyło i pozwoliłam sobie samej spłonąć. On, ten który sprawił ból, ale nadal kochał, spłonął razem ze mną.
niedziela, 25 sierpnia 2013
Psychopata.
Nie wiedziałem kim byłem. Nie rozumiałem kim się staję. Nie wiedziałem co się dzieje. Wiedziałem tylko jedno. Nienawidziłem miłości. Miłość to syf. Boli jak cholera. Tak, miałem złamane serce. Złamane bez możliwości odratowania. Chciałem krzyczeć, odratować się. Ona mnie zniszczyła, zdradziła. Mówiła, że będzie dobrze. Kłamała. Złamała serce. Potem umarła we mnie na zawsze. Miłości nie ma. Zacisnąłem pięści. Nie ma jej. Była tylko dziewczyna, która się bawiła. Bawiła w miłość. Bawiła uczuciami. Teraz jej nie ma. Odeszła. Do teraz pamiętam moje zaciskające się palce na jej szyi. Pamiętam moje dłonie w jej krwi. Pamiętam moją furię, jej martwe ciało. Ona zniszczyła mnie, tak i ja zniszczyłem ją. Na zawsze. Już nigdy nie zrani. Nikt mnie nie zrani. Nienawidziłem ludzi. Chciałem się ich pozbyć. Chciałem ratować przed bólem i cierpieniem. Chciałem pozbyć się miłości. Tak też się stało.
Niszczyłem wszystko po kolei. Niszczyłem szczęście. Nie było dnia, kiedy obryzgany krwią niewinnych głupich nastolatków, którym wydaje się, że znają życie, wyrzucałem ich ciała do jakieś rzeki. Topiłem, śmiałem się im prosto w twarz. Patrzyłem z radością, jak krzyczeli. Dusiłem ich. Widziałem strach w ich oczach, a oni furię i nienawiść w moich. Mówiono, że byłem psychopatą, mordercą. Ja ich tylko ratowałem.
Niszczyłem wszystko po kolei. Niszczyłem szczęście. Nie było dnia, kiedy obryzgany krwią niewinnych głupich nastolatków, którym wydaje się, że znają życie, wyrzucałem ich ciała do jakieś rzeki. Topiłem, śmiałem się im prosto w twarz. Patrzyłem z radością, jak krzyczeli. Dusiłem ich. Widziałem strach w ich oczach, a oni furię i nienawiść w moich. Mówiono, że byłem psychopatą, mordercą. Ja ich tylko ratowałem.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Pod wodą.
Czułam się jakbym była pod wodą. Wodą z myśli.. Zalewały mi umysł, oczy, usta. Zalewały całą mnie. Topiłam się. Z każdą sekunda coraz bardziej brakowało mi tchu. Topiłam się. Myśli mnie topiły. Krzyczałam próbując złapać oddech. Próbowałam sie czegoś złapać. Chwycić cokolwiek, co mnie od tego odciagnie. Brak tchu. Brak powietrza. Z każdej strony otwaczała mnie woda. Ona mnie nieszczyła. Niszczyły mnie moje myśli. Chwyciłam leżący nieopodal talerz. Rzuciłam nim w przestrzeń i patrzyłam jka sie zatapia. Nawet odgłos tłuczonego szkła mnie nie ratował. Nadal myślałam. Myślałam tylko o tym jak badzo boli. To była jego wina. To on mnie topił. Brak powietrza. Coraz wiecej wody...
!
Wszystkie opowiadania, które zamieszczam na tym blogu są przeze mnie wymyślone. Nigdy nie doświadczyłam niczego o czym tu piszę, dlatego radziłabym oszczędzić sobie komentarzy i hejtów typu "tniesz się". Dla informacji niktórych osób, one na mnie nie działają. Tylko się ośmieszacie. Tyle z mojej strony. :)
piątek, 16 sierpnia 2013
Straciłam...
Straciłam ich. Straciłam najlepszych przyjaciół. Straciłam chęci do życia. Straciłam wszystko. Płakałam. Krzyczałam. Bałam się. Uciekłam. Odeszłam do niego. Do tego, który mnie kochał. Podobno. Przyłapałam go. Robił To z inną. Płakałam więcej. Więcej też krzyczałam. Przepraszał. Uderzyłam go z otwartej dłoni. Uciekłam. Na świecie nie było miłości. Nie dla mnie. Straciłam ostatnią nadzieję. Na co? Na chęć do życia. Pragnęłam tylko znaleźć się przy nich. Wzięłam ją. Moją ostatnią przyjaciółkę. Nie mając miejsca na ramionach przyłożyłam ją do brzucha. Jej ostre języki nie dawały ulgi. Za bardzo bolało w środku. Nic nie mogło pomóc. Nic.
Dzień pogrzebu. Ich ciała w trumnach. Mój płacz. Okropna msza. Upadek na cmentarzu. Ciągnęło mnie w dół. Do nich. On też tu był. Podniósł mnie. Przytulił. Przeprosił. Nie ufałam mu. Nie wierzyłam w miłość. Teraz był dla mnie nikim. Odprowadził mnie do domu. Płaczącą. Załamaną. Krwawiącą w środku. Ona znów była potrzebna. Była użyta. Na nogach.
Nie chciał odejść. Wyrzuciłam go z domu. Spojrzałam w lustro. Krwawiąca na zewnątrz i w środku. Tak, to ja. Złapałam jakąś porcelanową figurkę i rzuciłam w lustro. Nie potrafiłam na siebie patrzeć. Poszłam spać. Chciałam obudzić się za parę dni. Chciałam, by wrócili. Obudziłam się parę godzin później. Było już ciemno. Nikogo nie było. Wstałam, rozebrałam się i spojrzałam na szczątki lustra. Dostrzegłam w nim rany. Rany i blizny. Poszłam spać dalej. Czułam, że są przy mnie. Tęskniłam. Wstałam wczesnym popołudniem. Wzięłam tabletki. Wzięłam butelkę wódki. Wzięłam żyletkę. Brałam po jednej tabletce na jedno cięcie. Będąc cała w krwi sięgnęłam po garść tabletek. Upadłam na morze szkła. Ostatkami sił wypiłam trochę wódki. Ostatkami sił widziałam jego. Widziałam jak bierze mnie w ramiona. Widziałam jak płacze nad moim już martwym ciałem.
Dzień pogrzebu. Ich ciała w trumnach. Mój płacz. Okropna msza. Upadek na cmentarzu. Ciągnęło mnie w dół. Do nich. On też tu był. Podniósł mnie. Przytulił. Przeprosił. Nie ufałam mu. Nie wierzyłam w miłość. Teraz był dla mnie nikim. Odprowadził mnie do domu. Płaczącą. Załamaną. Krwawiącą w środku. Ona znów była potrzebna. Była użyta. Na nogach.
Nie chciał odejść. Wyrzuciłam go z domu. Spojrzałam w lustro. Krwawiąca na zewnątrz i w środku. Tak, to ja. Złapałam jakąś porcelanową figurkę i rzuciłam w lustro. Nie potrafiłam na siebie patrzeć. Poszłam spać. Chciałam obudzić się za parę dni. Chciałam, by wrócili. Obudziłam się parę godzin później. Było już ciemno. Nikogo nie było. Wstałam, rozebrałam się i spojrzałam na szczątki lustra. Dostrzegłam w nim rany. Rany i blizny. Poszłam spać dalej. Czułam, że są przy mnie. Tęskniłam. Wstałam wczesnym popołudniem. Wzięłam tabletki. Wzięłam butelkę wódki. Wzięłam żyletkę. Brałam po jednej tabletce na jedno cięcie. Będąc cała w krwi sięgnęłam po garść tabletek. Upadłam na morze szkła. Ostatkami sił wypiłam trochę wódki. Ostatkami sił widziałam jego. Widziałam jak bierze mnie w ramiona. Widziałam jak płacze nad moim już martwym ciałem.
środa, 14 sierpnia 2013
Boję się.
Niektórych ludzi da sie poznać po tym co robią. Można ujrzeć ich prawdziwą naturę w czymś co kochają. Widząc moje opowiadania, możesz poznać prawdziwą mnie. Niestety widzisz tylko zarys tego jaka jestem. Widzisz tnącą się nastolatkę, która żyje problemami. Prawda jest inna. Nie dstrzegasz jej, bo opowidania mówią co innego. Tylko wchodząc w głąb ich, dojrzysz, że tak naprawdę sie boję. Boję się życia, boję się śmierci. Boję się zakochać. Opowiadania mówia o osobie, która boję sie stać. Moje zycie to jeden wielki strach. Jesli zagłebisz się w tym co piszę, dojrzysz ten strach. Jeśli Ci się udało, to możesz być dumny. Znasz mnie. Wiesz jaka jestem, gdy cierpię. Wtedy się boję. Jesli sama Ci pokazałam jaka jestem, wiedz, że bezgranicznie Ci zaufałam. Zaufałam, pokazałam kim jestem, podzielilam się cierpieniem. Włożyłam Cię do własnego serca, które w każdym momencie może runąć. W każdym momencie może pokonać je strach. Proszę, dbaj o nie i nie zrań mnie.
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Do czasu...
Czułam, że jest ze mną coraz gorzej. Problemy zalewały mi głowę, potrafiłam tylko płakać. Bezsenne noce spędzałam na gapieniu się w ściany i myśleniu o tym wszystkim. Pragnęłam uciec, chciałam znaleźć się w jego ramionach i choć na chwilę zapomnieć o całym świecie. Pragnęłam miłości. Czułam, że kolejna noc spędzona na bezsensownym myśleniu, sprawia, że staję się nikim. Byłam nikim. Byłam egoistką. Byłam... potworem. Niszczyłam siebie i innych, nie chciałam tak żyć. Nie chciałam nikogo obarczać, nie chciałam być problemem. Uciekłam. Czułam się wolna, czułam, że teraz nikogo nie zawiodę. Mimo to nie byłam szczęśliwa. Nie umiałam. Bałam się. Był to strach gorszy od poprzednich. Tu w grę wchodziło moje życie, a może śmierć. Mając w małej torbie kilka najważniejszych rzeczy, udałam się na dworzec. Kupiłam bilet i nie rozglądając się za sobą, wsiadłam do pociągu kierującego się do Jego miasta. Znalazłam jedyny wolny przedział i weszłam do niego. Założyłam słuchawki i poniosłam się emocjom. Płakałam.
Bałam się coraz bardziej. Nie wiedziałam jak On zareaguje, nie wiedziałam nawet czy to czym mnie obdarzył było prawdą. Ja go kochałam, w jego zachowaniu jednak wyczuwałam drwinę, ale mimo to dobrze grał. Pociąg ruszył. Byłam sama. Poczekałam parę minut i wyjęłam moją jedyną przyjaciółkę. Wiedziałam, że to co robię było okropnym pomysłem, ale pragnęłam ulgi. Ciepłe krople krwi popłynęły po moim nadgarstku, a ja poczułam się gorzej. Nie powinnam tego robić. Kolejne kilka godzin spędziłam płacząc siedząc samotnie w przedziale. Strach pogłębiał się z każdą chwilą i w końcu do niego zadzwoniłam. Powiedziałam krótko, bez zbędnych wyjaśnień, że ma na mnie czekać o danej godzinie na dworcu i rozłączyłam się. Był tam. Już z daleka go widziałam, bał się. Widziałam przerażenie w jego oczach, które pogłębiało się z każdym krokiem bliżej niego. Nagle mnie dostrzegł, poczekał, aż podejdę i mocno przytulił. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam jego wsparcia, jego samego. Wziął moje dłonie i pocałował nadgarstki. Zaczęły piec, a po moich policzkach pociekły łzy. Przygarnął mnie do siebie i nie chciał wypuścić. Czułam się bezpieczna.
Po paru minutach bezsensownego stania, zabrał mnie do siebie, gdzie wszystko mu opowiedziałam. Wzięłam z jego biurka butelkę wódki, była ledwie napoczęta i zaczęłam ją pić małymi łyczkami. Czułam jak jej ostrość rozpala mnie od środka. Czułam jak zatracam się w opowieści. Czułam jego rękę wędrującą w okolicach mojej kobiecości. Nagle poczułam go w sobie. Nie wiem jak to się stało. Coś mi mówiło, że powinnam zaprotestować, ale ja go pragnęłam. Oddałam mu się. Byłam szczęśliwa u jego boku.
Do czasu, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Do czasu, gdy na mnie nakrzyczał. Do czasu, gdy kazał usunąć dziecko. Do czasu, gdy stałam się mordercą...
Bałam się coraz bardziej. Nie wiedziałam jak On zareaguje, nie wiedziałam nawet czy to czym mnie obdarzył było prawdą. Ja go kochałam, w jego zachowaniu jednak wyczuwałam drwinę, ale mimo to dobrze grał. Pociąg ruszył. Byłam sama. Poczekałam parę minut i wyjęłam moją jedyną przyjaciółkę. Wiedziałam, że to co robię było okropnym pomysłem, ale pragnęłam ulgi. Ciepłe krople krwi popłynęły po moim nadgarstku, a ja poczułam się gorzej. Nie powinnam tego robić. Kolejne kilka godzin spędziłam płacząc siedząc samotnie w przedziale. Strach pogłębiał się z każdą chwilą i w końcu do niego zadzwoniłam. Powiedziałam krótko, bez zbędnych wyjaśnień, że ma na mnie czekać o danej godzinie na dworcu i rozłączyłam się. Był tam. Już z daleka go widziałam, bał się. Widziałam przerażenie w jego oczach, które pogłębiało się z każdym krokiem bliżej niego. Nagle mnie dostrzegł, poczekał, aż podejdę i mocno przytulił. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam jego wsparcia, jego samego. Wziął moje dłonie i pocałował nadgarstki. Zaczęły piec, a po moich policzkach pociekły łzy. Przygarnął mnie do siebie i nie chciał wypuścić. Czułam się bezpieczna.
Po paru minutach bezsensownego stania, zabrał mnie do siebie, gdzie wszystko mu opowiedziałam. Wzięłam z jego biurka butelkę wódki, była ledwie napoczęta i zaczęłam ją pić małymi łyczkami. Czułam jak jej ostrość rozpala mnie od środka. Czułam jak zatracam się w opowieści. Czułam jego rękę wędrującą w okolicach mojej kobiecości. Nagle poczułam go w sobie. Nie wiem jak to się stało. Coś mi mówiło, że powinnam zaprotestować, ale ja go pragnęłam. Oddałam mu się. Byłam szczęśliwa u jego boku.
Do czasu, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Do czasu, gdy na mnie nakrzyczał. Do czasu, gdy kazał usunąć dziecko. Do czasu, gdy stałam się mordercą...
sobota, 10 sierpnia 2013
Cierpienie.
Cierpienie. Każdy ma taki okres w życiu kiedy je poczuł, ale co to? Cierpienie to ogromny ból. Czymże jest ból? Ból to znienawidzone uczucie, przez które stajemy się wrakiem samych siebie, nie jesteśmy sobą, tylko zgorzkniałą wersją kogoś kim byliśmy. Nie łatwo sobie z nim poradzić. Ból towarzyszy nam zawsze, lecz ujawnia się w najgorszych momentach, a my chcemy, żeby go nie było. Robimy wszystko. Zastępujemy go nowym, faszerujemy się chemią, odbieramy go sobie na zawsze. Pokazujemy jakimi jesteśmy tchórzami, tracąc najcenniejszy dar. Tchórzymy przed walką pozostawiając większe cierpienie po nas. Zostawiamy innych z bólem i widzimy jak oni są odważni. Są tacy, bo potrafią z nim żyć i pogodzić się z losem. Niestety, ja jestem tchórzem...
piątek, 9 sierpnia 2013
To.
Nie wiedziałam gdzie jestem. Czułam tylko ból. Potworny ból. Płakałam i krzyczałam na przemian. Bałam się. Chciałam przestać cierpieć. Im więcej protestowałam, tym bardziej bolało. Nie wiedziałam nawet gdzie odczuwałam ból. Był we mnie całej, czułam, że płonę. Czułam, że odchodzę. Nagle otworzyłam oczy, ujrzałam jakiegoś chłopaka. Widziałam w jego oczach pożądanie i szaleństwo, powtarzał ciągle, że mam nie krzyczeć. Udałoby mi się, gdybym nie czuła bólu. Łzy zalewały mi całą twarz. Wiedziałam już co się dzieje. Ból dochodził z tamtąd. To co sprawiło, że tak bardzo chciałam odejść, to był jego członek. Gwałcił mnie. Z każdym jego wejściem we mnie czułam się okropnie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. On nie miał litości, widziałam jak jego ciało przechodziły dreszcze, miał orgazm, a ja się bałam. Położył się na mnie i wyjął swojego penisa. Ból o wiele gorszy od poprzednich, nadal płakałam. Zbliżył swoją twarz do mojej i brutalnie wepchnął mi język do gardła. Chciałam mu się wyrwać, ale nie miałam sił. Zaczął się śmiać i przytrzymał moje nadgarstki. Zerwał ze mnie stanik i rzucił gdzieś w krzaki, gdzie porzucona była reszta moich ubrań.
-Chcesz powtórkę?- zaczął się śmiać, a ja czułam na twarzy coraz więcej łez. Nagle uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni.- Zadałem ci pytanie.
Wyjąkałam protest, a on ponownie się zaśmiał i znowu we mnie wszedł. Nigdy nie czułam tak okropnego bólu jak teraz. Powieki nagle zaczęły mi ciążyć, czułam, że zaraz zniknę i ból się skończy. Pragnęłam tego. Ostatkami sił zauważyłam jak podbiega do nas dwóch chłopaków i odciągają mojego gwałciciela. Przeszywa mnie ostry ból.
Słyszę karetkę, podbiegają do mnie jacyś obcy ludzie. Boję się, wszystko mnie boli. Czuję jak mnie dotykają i krzyczę, słowa uspokojenia do mnie nie docierają. Boli. Zamykam oczy i czekam na koniec.
-Chcesz powtórkę?- zaczął się śmiać, a ja czułam na twarzy coraz więcej łez. Nagle uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni.- Zadałem ci pytanie.
Wyjąkałam protest, a on ponownie się zaśmiał i znowu we mnie wszedł. Nigdy nie czułam tak okropnego bólu jak teraz. Powieki nagle zaczęły mi ciążyć, czułam, że zaraz zniknę i ból się skończy. Pragnęłam tego. Ostatkami sił zauważyłam jak podbiega do nas dwóch chłopaków i odciągają mojego gwałciciela. Przeszywa mnie ostry ból.
Słyszę karetkę, podbiegają do mnie jacyś obcy ludzie. Boję się, wszystko mnie boli. Czuję jak mnie dotykają i krzyczę, słowa uspokojenia do mnie nie docierają. Boli. Zamykam oczy i czekam na koniec.
środa, 7 sierpnia 2013
Wizja.
-Twoja wizja własnej śmierci?- Padło z ust psychologa. Wiele razy mu o niej opowiadałam, ale za każdym razem była inna.
-Bardzo prosta. Garść tabletek, śpiączka, płukanie żołądka. Porażka. Zawsze tak było, że gdy gotowa byłam odejść, to coś mi nie pozwalało. Wielu, by się cieszyło z odzyskanej szansy, ja nie umiałam. Każda kolejna próba niszczyła mnie coraz bardziej, coraz bardziej chciałam zniknąć. Byłam tchórzem, bałam się życia, chciałam odejść i sprawić, że byli by szczęśliwi. Pragnęłam śmierci, ale zawsze kończy się to przegraną. Tak naprawdę niezależnie od tego, czy żyję, czy jednak bym umarła, to i tak jestem tchórzem. Bałam się życia, jak i śmierci. Chciałam tego, ale każda próba pokazywała jak cenne jest życie, potem nachodziła fala problemów i po raz kolejny pokazywałam jak bardzo się boję. Niekiedy jednak widzę wygraną. Własną śmierć. Setki ludzi, którzy przyszli tylko z przymusu, płaczących rodziców, ludzi którzy uważali się za moich przyjaciół. Widzę jak udają, bo tak naprawdę jestem niekochana.
-Bardzo prosta. Garść tabletek, śpiączka, płukanie żołądka. Porażka. Zawsze tak było, że gdy gotowa byłam odejść, to coś mi nie pozwalało. Wielu, by się cieszyło z odzyskanej szansy, ja nie umiałam. Każda kolejna próba niszczyła mnie coraz bardziej, coraz bardziej chciałam zniknąć. Byłam tchórzem, bałam się życia, chciałam odejść i sprawić, że byli by szczęśliwi. Pragnęłam śmierci, ale zawsze kończy się to przegraną. Tak naprawdę niezależnie od tego, czy żyję, czy jednak bym umarła, to i tak jestem tchórzem. Bałam się życia, jak i śmierci. Chciałam tego, ale każda próba pokazywała jak cenne jest życie, potem nachodziła fala problemów i po raz kolejny pokazywałam jak bardzo się boję. Niekiedy jednak widzę wygraną. Własną śmierć. Setki ludzi, którzy przyszli tylko z przymusu, płaczących rodziców, ludzi którzy uważali się za moich przyjaciół. Widzę jak udają, bo tak naprawdę jestem niekochana.
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Oczy.
-Widzę to. Widzę i czuję. Ból. Ból w twoich oczach połączony ze strachem, złością, przygnębieniem. To moja wina. Widzę to i nie zaprzeczysz. Jestem powodem twoich cierpień, złego nastroju, strachu. Nie rozumiem po raz kolejny co zrobiłam. Nie wiem dlaczego traktujesz mnie jak powietrze. Widzę to jak z każdą chwilą coraz bardziej mnie nienawidzisz i nie zaprzeczaj. To moja wina i oboje to wiemy...
Spojrzał na mnie z bólem w oczach i mieszaniną innych negatywnych emocji.
-Nie. To wina tego, że się w tobie zakochałem.
I odszedł.
Spojrzał na mnie z bólem w oczach i mieszaniną innych negatywnych emocji.
-Nie. To wina tego, że się w tobie zakochałem.
I odszedł.
niedziela, 4 sierpnia 2013
Ból.
-Cholera.- mruknęłam pod nosem. Wstałam z łóżka, potem znów na nim usiadłam, wstałam, okrążyłam kilka razy pokój i znów usiadłam.-Cholera!- tym razem krzyknęłam.
Czułam ból. Ból jaki przeżyłam tylko raz. Wtedy, gdy zmarła mi mama. Wstałam i usiadłam. Nie miałam co ze sobą zrobić, natłok myśli z każdą chwilą się powiększał, ból rósł, a żyletka leżała nieużywana od dawna w szufladzie. Nie mogłam tego zrobić, ale jednak coś mi nakazywało. Może złamane przed chwilą serce miało dość? Sama miałam dość wszystkiego. Bólu, cierpienia, życia. Wtedy w końcu byłam pewna, że ono mnie nienawidzi. Byłam pechowym pionkiem, który w tej grze wyrzucał same jedynki i znajdował się na strasznych polach. Nie umiałam tak żyć, wystarczająco dużo się nacierpiałam, ale to było najwyraźniej za mało. Sięgnęłam po nią i poczułam to czego mi brakowało. Słodkie i kojące cierpienie. Strużki krwi spływało po moim nadgarstku, a ja byłam pewna, że będzie lepiej. Myliłam się, ale nadzieja matką głupich jak to mówią...
Czułam ból. Ból jaki przeżyłam tylko raz. Wtedy, gdy zmarła mi mama. Wstałam i usiadłam. Nie miałam co ze sobą zrobić, natłok myśli z każdą chwilą się powiększał, ból rósł, a żyletka leżała nieużywana od dawna w szufladzie. Nie mogłam tego zrobić, ale jednak coś mi nakazywało. Może złamane przed chwilą serce miało dość? Sama miałam dość wszystkiego. Bólu, cierpienia, życia. Wtedy w końcu byłam pewna, że ono mnie nienawidzi. Byłam pechowym pionkiem, który w tej grze wyrzucał same jedynki i znajdował się na strasznych polach. Nie umiałam tak żyć, wystarczająco dużo się nacierpiałam, ale to było najwyraźniej za mało. Sięgnęłam po nią i poczułam to czego mi brakowało. Słodkie i kojące cierpienie. Strużki krwi spływało po moim nadgarstku, a ja byłam pewna, że będzie lepiej. Myliłam się, ale nadzieja matką głupich jak to mówią...
Uśmiech.
Uśmiech. Niby coś tak prostego, a ile kosztuje wysiłku.
Nikt nie zdaje sobie z tego sprawy.
Nikt.
Nie wiemy tego do momentu, gdy nas samych rozdziera ból i pustka.
Wtedy poznajemy to uczucie, z każdym dniem jednak jest lepiej.
Zakładamy maskę, którą jest uśmiech i udajemy.
Udajemy, bo prawda boli.
Nikt nie zdaje sobie z tego sprawy.
Nikt.
Nie wiemy tego do momentu, gdy nas samych rozdziera ból i pustka.
Wtedy poznajemy to uczucie, z każdym dniem jednak jest lepiej.
Zakładamy maskę, którą jest uśmiech i udajemy.
Udajemy, bo prawda boli.
sobota, 3 sierpnia 2013
On.
„Cały
weekend spędziłam w domu. Czytałam, słuchałam muzyki, siedziałam na balkonie
myśląc o nieznanym. Rodzice jechali na firmową imprezę, a ja miałam zapewnione
kilka godzin spokoju. Bałam się tylko ich powrotu. Będą pijani, pokłócą się,
tata uderzy mamę, a potem... Tak było i tym razem. Wrócili z dwójką znajomych i
udawali szczęśliwą i bogatą rodzinę za jaką uchodziliśmy, ludzie w firmie taty
myśleli, że nawet ja jestem szczęśliwa. Usiedli do stołu, pili i pili. Ja siedziałam
w pokoju w nadziei, że tym razem będzie dobrze. Po odjeździe gości wybuchła
wojna w domu. Płakałam bez przerwy i nagle usłyszałam huk. Ojciec uderzył
matkę. Wiedziałam, że lada moment zjawi się i tu. Weszłam do pokoju i czekałam.
On wparował do pokoju i zrobił to. Rzucił mnie na łóżko, a potem zdarł ubrania.
W agonii wściekłości wszedł we mnie brutalnie, a ja krzyknęłam. Z każdym
pchnięciem bolało coraz bardziej i głośniej krzyczałam. Jemu to sprawiało
przyjemność, ja się czułam poniżona... Krzyczałam, a on robił to mocniej. W
końcu krzyknął na mnie.
-Nie krzycz ty głupia szmato!
Spojrzałam na niego oczami pełnymi łez i zrobiłam co mi kazał. Mój własny ojciec nazwał mnie szmatą. Zabolało bardziej niż cokolwiek innego. Mimo wszystko wiedział, że to przez niego nią jestem i jeszcze sprawiało mu to satysfakcję. Powtarzał, że tylko do tego się nadaję, więc potrzebuję praktyk. Śmiał się. Ja miałam dość…”
Przerwałam i spojrzałam na panię pedagog. W oczach tej zazwyczaj opanowanej kobiety krył się ból. Zauważyła, że na nią patrzę i kazała mi kontynuować.
„Nie wytrzymywałam. Kazał mi jęczeć, bo w końcu tak trzeba. Nie posłuchałam go i przestał we mnie wchodzić. Spojrzał z góry, w jego oczach kryła się złość. W moich strach. Uderzył mnie, tak jak poprzednio mamę. Zszedł ze mnie, podniósł i rzucił mną o ziemię jak szmacianą lalką. Znowu na mnie usiadł i uderzył z pięści. Nie za mocno, żeby nie było widać. Potem sobie poszedł zostawiając mnie kompletnie samą. Zaczęłam krzyczeć. Kolejny raz to zrobił. Kolejny raz skończyło się to tak samo.”
-Nie krzycz ty głupia szmato!
Spojrzałam na niego oczami pełnymi łez i zrobiłam co mi kazał. Mój własny ojciec nazwał mnie szmatą. Zabolało bardziej niż cokolwiek innego. Mimo wszystko wiedział, że to przez niego nią jestem i jeszcze sprawiało mu to satysfakcję. Powtarzał, że tylko do tego się nadaję, więc potrzebuję praktyk. Śmiał się. Ja miałam dość…”
Przerwałam i spojrzałam na panię pedagog. W oczach tej zazwyczaj opanowanej kobiety krył się ból. Zauważyła, że na nią patrzę i kazała mi kontynuować.
„Nie wytrzymywałam. Kazał mi jęczeć, bo w końcu tak trzeba. Nie posłuchałam go i przestał we mnie wchodzić. Spojrzał z góry, w jego oczach kryła się złość. W moich strach. Uderzył mnie, tak jak poprzednio mamę. Zszedł ze mnie, podniósł i rzucił mną o ziemię jak szmacianą lalką. Znowu na mnie usiadł i uderzył z pięści. Nie za mocno, żeby nie było widać. Potem sobie poszedł zostawiając mnie kompletnie samą. Zaczęłam krzyczeć. Kolejny raz to zrobił. Kolejny raz skończyło się to tak samo.”
piątek, 2 sierpnia 2013
Barierka.
Wiedziała, że musi to zrobić. Serce rozdzierało ją z bólu, a barierka stała jedynie metr przed nią. Poczuła cieknącą łzę na policzku, którą otarła dłonią. W świetle ulicznej lampy dostrzegła czerwoną kreskę, podciągnęła rękaw i ujrzała ich więcej. Serce zabolało ją bardziej. Nie patrząc przed siebie podeszła do barierki i wychyliła się delikatnie. Ujrzała powód dla którego się tu znalazła. Samotność. Poleciała jej kolejna łza, lecz tej pozwoliła spłynąć. Musiała dać upust wszystkiemu, a ból z każdą chwilą się nasilał. Przeszła przez barierkę ujrzała kolejny powód. Jej rodzice. Matka piła, a ojciec gwałcił ją odkąd osiągnęła 11 lat. Bito ją, matka miała ją gdzieś, ojciec myślał tylko o jednym, a ona? Ona próbowała być silna i udawała, że jest szczęśliwa. Odchyliła się bardziej i z każdą sekundą coraz bardziej czuła, że musi to zrobić. Wydała z siebie okrzyk. Czuć w nim było strach i wściekłość. To co czuła przez ostatnie 6 lat. Z cieknącymi po policzkach łzami wychyliłam się jeszcze bardziej i zrozumiała, ze musi to zrobić. Dzieliło ją tylko jakies 20 centymetrów betonu poza barierką i jej ręce, które utrzymywały ją nadal przy życiu. Wtedy ujrzała ostatni powód dla którego tu jest. Śmierć jedynej osoby, której ufała i którą kochała. Jej jedynej przyjaciółki. Nie miała nikogo innego, całe życie była samotnikiem, ale ona była kimś komu mogła powiedzieć wszystko i skoczyć nawet w ogień.Trzymała się barierki i zaczęła krzyczeć. Zobaczyła twarz swojej przyjaciółki i puściła się. Gdy spadała w przepaść jakieś 15 metrów w dół widziała każde najmniejsze wspomnienie, które sprawiało jej ból, a moment spadania dłużył się i dłużył. W końcu ujrzała ją. Jedyną osobę, która jest jej bliska i zrozumiała, że to już. Skończyła ze sobą raz na zawsze.

Kładka II
Zahaczyłam nim o moje koronkowe rajstopy i rozdarłam je na całej długości i szerokości ud. Przypomniałam sobie wszystkie słowa, które usłyszałam i zaczęłam je ryć w skórze. Dźwięk rozcinanej skóry idealnie komponował się z wszechobecną ciszą. Ból sprawiał, że czułam się lepiej. Oprócz słów, zrobiłam sobie kilka kresek. Delektowałam się bólem, pieczeniem i ciepłą krwią spływającą z moich nóg na murek. Nie było na nich żadnego miejsca, na którym nie znajdowała się nawet kropla krwi. Schowałam żyletkę do torby.
Wyjęłam z niej paczkę chusteczek, wyciągnęłam jedna sztukę. Zaczęłam ocierać nogi. Krew wsiąkała w chusteczkę, a kreski i słowa było coraz bardziej widoczne. Po zużyciu kilku sztuk, każda najmniejsza kreska była wyraźna. Czerwona i wyraźna.
Sięgnęłam do kieszeni po telefon. Oświetliłam swoje nogi i przyjrzałam się ranom dokładniej. Spływały po nich resztki krwi, a najgorszy potok już minął.
Nie zastanawiając się co robię, włączyłam aparat, flesz i zrobiłam zdjecie swoich ud. Wiedząc, że żadna z tych plastykowych suk nie ma mojego numeru, wysłałam zdjęcie do ich przywódczyni. Ona tez go nie miała. Nie dopisałam nic. Zdjęcie mówiło wszystko.
Wstałam, wzięłam zeszyt i włożyłam go do torby. Z ponownie zaczynającymi krwawić nogami udałam się na kładkę i patrzyłam wprost przed siebie z miną triumfu. Cieszyłam się, że to zobaczą, bo może to przemówi do ich rozumu i poczują się tak jak ja. Albo nie ?
Wracałam do domu, słuchając tym razem Black veil brides. Ich muzyka zagłuszała wszystkie myśli. Idąc ciężkim krokiem, patrzyłam w dół. Nagle cos sprawiło, że podniosłam wzrok i ujrzałam jakiś typów idących z naprzeciwka. Gapili się na moje nogi, a ja niczym się nie przejmując zaczęłam się śmiać. W ich oczach krył się strach. Ja poczułam się szczęśliwa widząc, że ich to obrzydza. Miałam nadzieję z taką samą miną ujrzeć te idiotki. Właśnie to potrafi zrobic inność z człowiekiem. Cieszyć się z nienawiści innych. Minęłam ich śmiejąc się i patrząc im prosto w oczy. Schyliłam się i przejechałam po nogach , z których spływała odrobina krwi. Strach i obłęd. Tylko to dało się u nich zauważyć.
Było coś około 1, gdy wrócilam do domu. Każdy już spał, a ja udałam się do swojego pokoju. Tam sięgnęłam po żyletkę i dokończyłam woje kładkowe dzieło, śmiejąc się i wspominając ich strach.
Wyjęłam z niej paczkę chusteczek, wyciągnęłam jedna sztukę. Zaczęłam ocierać nogi. Krew wsiąkała w chusteczkę, a kreski i słowa było coraz bardziej widoczne. Po zużyciu kilku sztuk, każda najmniejsza kreska była wyraźna. Czerwona i wyraźna.
Sięgnęłam do kieszeni po telefon. Oświetliłam swoje nogi i przyjrzałam się ranom dokładniej. Spływały po nich resztki krwi, a najgorszy potok już minął.
Nie zastanawiając się co robię, włączyłam aparat, flesz i zrobiłam zdjecie swoich ud. Wiedząc, że żadna z tych plastykowych suk nie ma mojego numeru, wysłałam zdjęcie do ich przywódczyni. Ona tez go nie miała. Nie dopisałam nic. Zdjęcie mówiło wszystko.
Wstałam, wzięłam zeszyt i włożyłam go do torby. Z ponownie zaczynającymi krwawić nogami udałam się na kładkę i patrzyłam wprost przed siebie z miną triumfu. Cieszyłam się, że to zobaczą, bo może to przemówi do ich rozumu i poczują się tak jak ja. Albo nie ?
Wracałam do domu, słuchając tym razem Black veil brides. Ich muzyka zagłuszała wszystkie myśli. Idąc ciężkim krokiem, patrzyłam w dół. Nagle cos sprawiło, że podniosłam wzrok i ujrzałam jakiś typów idących z naprzeciwka. Gapili się na moje nogi, a ja niczym się nie przejmując zaczęłam się śmiać. W ich oczach krył się strach. Ja poczułam się szczęśliwa widząc, że ich to obrzydza. Miałam nadzieję z taką samą miną ujrzeć te idiotki. Właśnie to potrafi zrobic inność z człowiekiem. Cieszyć się z nienawiści innych. Minęłam ich śmiejąc się i patrząc im prosto w oczy. Schyliłam się i przejechałam po nogach , z których spływała odrobina krwi. Strach i obłęd. Tylko to dało się u nich zauważyć.
Było coś około 1, gdy wrócilam do domu. Każdy już spał, a ja udałam się do swojego pokoju. Tam sięgnęłam po żyletkę i dokończyłam woje kładkowe dzieło, śmiejąc się i wspominając ich strach.
czwartek, 1 sierpnia 2013
Kreska.
Stary zapomniany wiersz...
Jedna kreska
Druga kreska
Trzecia kreska
Jedno cięcie
Drugie ciecie
Trzecie cięcie
Kropla krwi
Strużka krwi
Ból, cierpienie
Czwarte cięcie
Piąta kreska
Więcej krwi
Wiecej bólu
Kreska
Krew
Ból
Ulga...
Samobójcza cisza.
Samobójcza cisza przerywana jedynie dźwiękami Dead Skin Mask Slayer'a. Nie było nikogo. Żadnych samochodów, ludzi, żadnego nawet najmniejszego szumu wiatru. Samobójcza cisza.
Stałam na moście oparta o barierkę. Ona była jedyną przeszkodą, którą łatwo dało się pokonać. Spojrzałam przed siebie. Tory, kilka przejeżdżajacych pociągów, pojedyncze światła. Oślepiona ich blaskiem zamknęłam oczy. W jednej chwili zobaczyłam wszystko. Moment, gdy ukradłam żyletkę. Po chwili fragment, gdy zamykam się w swoim pokoju i przykładam jego ostre końce do przedramienia. Pierwsza kreska, odrobina krwi. Druga głębsza.
To było niesamowite uczucie. Kawalek metalu, a sprawił, że przestałam czuć ból. Przestałam czuć wszystko. Od tego momentu robiłam to coraz częściej. Gdy brakowało miejsca, cięłam się na brzuchu i udach, a gdy stare miejsca się goiły i zrobiły to w pełni, znów je atakowałam.
Otworzyłam oczy, a po chwili wylały się z nich łzy. Z tym jednym momentem powróciło wszystko. Problemy, ból, złość, odrzucenie, tęsknota...
Ponownie zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Jeszcze jeden i jeszcze raz...
Absolutnie nie zastanawiając się nad tym co robię, przełożyłam jedną nogę przez barierkę, a potem drugą. Usiadłam na niej i dalej wsłuchiwałam się w Slayer'a. Uświadamiając sobie, że cały czas płaczę, otarłam łzy i spojrzałam w dół.
-To tylko kilka metrów.- usłyszałam swój głos. Po raz ostatni wsłuchałam się w samobójczą ciszę i przeszłam z powrotem przez barierkę. To nie mój czas. Dalej słuchajac metalu, lecz zmieniajac repertuar na Slipknota udałam się do domu.
Następnego dnia, obudziłam się wyjątkowo wcześnie i kierując się wyłącznie instynktem, udałam się do salonu, gdzie rodzice oglądali reportaż o wisielcu z naszego miasta.
On też poczuł tą samobójczą ciszę. To był jego czas. A ja? Ja nadal gram w grę o nazwie "Życie"...
Stałam na moście oparta o barierkę. Ona była jedyną przeszkodą, którą łatwo dało się pokonać. Spojrzałam przed siebie. Tory, kilka przejeżdżajacych pociągów, pojedyncze światła. Oślepiona ich blaskiem zamknęłam oczy. W jednej chwili zobaczyłam wszystko. Moment, gdy ukradłam żyletkę. Po chwili fragment, gdy zamykam się w swoim pokoju i przykładam jego ostre końce do przedramienia. Pierwsza kreska, odrobina krwi. Druga głębsza.
To było niesamowite uczucie. Kawalek metalu, a sprawił, że przestałam czuć ból. Przestałam czuć wszystko. Od tego momentu robiłam to coraz częściej. Gdy brakowało miejsca, cięłam się na brzuchu i udach, a gdy stare miejsca się goiły i zrobiły to w pełni, znów je atakowałam.
Otworzyłam oczy, a po chwili wylały się z nich łzy. Z tym jednym momentem powróciło wszystko. Problemy, ból, złość, odrzucenie, tęsknota...
Ponownie zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Jeszcze jeden i jeszcze raz...
Absolutnie nie zastanawiając się nad tym co robię, przełożyłam jedną nogę przez barierkę, a potem drugą. Usiadłam na niej i dalej wsłuchiwałam się w Slayer'a. Uświadamiając sobie, że cały czas płaczę, otarłam łzy i spojrzałam w dół.
-To tylko kilka metrów.- usłyszałam swój głos. Po raz ostatni wsłuchałam się w samobójczą ciszę i przeszłam z powrotem przez barierkę. To nie mój czas. Dalej słuchajac metalu, lecz zmieniajac repertuar na Slipknota udałam się do domu.
Następnego dnia, obudziłam się wyjątkowo wcześnie i kierując się wyłącznie instynktem, udałam się do salonu, gdzie rodzice oglądali reportaż o wisielcu z naszego miasta.
On też poczuł tą samobójczą ciszę. To był jego czas. A ja? Ja nadal gram w grę o nazwie "Życie"...
Ja.
Może zacznę od opisania siebie. Problematyczna, kreatywna, zbyt ufna, naiwna. Moją pasją jest pisanie samobójczych i problematycznych opowiadań, i o tym też będzie ten blog. Inspirację łapię z corowych zespołów, typu Suicide Silence, Black Veil Brides, Bring Me The Horizon. Są moim natchnieniem, czymś bez czego nie byłabym sobą. Nie przypisuję się do żadnej z subkultur, choć można uznać mnie za połączenie metala i emo, jak kto woli. Nie tnę się, nie mam myśli samobójczych, bawię się w Project Butterfly, jestem sobą. To tyle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)